- Bardzo się cieszę, że przeżyłem te 70 lat jeszcze po wojnie. Dziękuję Bogu za to - powiedział dziennikarzom podczas uroczystości kpt. Skowron. Podpisanie aktu erekcyjnego odbyło się w nieznanej turystom części Westerplatte - Mewim Szańcu, przyszłej siedzibie muzeum. Jednym z sygnatariuszy dokumentu był Wojewódzki Konserwator Zabytków w Gdańsku Marian Kwapiński. - To miejsce symboliczne dla Westerplatte. To tutaj doszło do aktu kapitulacji, to tutaj polscy żołnierze odpoczywali po siedmiodniowej walce. I wreszcie, ok. 50 metrów stąd z Zatoki Pięciu Gwizdków pierwsze strzały w kierunku Westerplatte oddał pancernik Schleswig-Holstein - powiedział Mariusz Wójtowicz-Podhorski, prezes działającego od kilku lat w Gdańsku Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, z którego inicjatywy powstaje muzeum. Jak poinformował Wójtowicz-Podhorski, stowarzyszenie na powstanie muzeum będzie zabiegać o pieniądze z budżetu Unii Europejskiej. - Potrzebujemy kilku milionów złotych. Aby muzeum powstało nie musimy nawet budować placówki od fundamentów. Wystarczy odrestaurować i zaadaptować na ten cel już istniejące obiekty fortyfikacyjne - dodał. Podpisanie aktu erekcyjnego pod budowę Społecznego Muzeum Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte było też okazją dla kapitana Skowrona do wspomnień. - Ja byłem 1 września na wartowni nr 2, która już dziś nie istnieje. Poszedłem sprawdzić posterunki i pytam posterunkowego: "co tam słychać na Gdańsku?" On odpowiedział mi: "nic panie kapralu "(Ignacy Skowron nosił podczas obrony Westerplatte stopień kaprala). Ja do niego wtedy: "to daj mi lunetkę". Spojrzałem przez nią najpierw na kanał, z prawej strony, a później w lewo. Pancernik stał w zatoce za budynkami i dźwigami. I w tym momencie wielki czerwony błysk, pierwszy pocisk poszedł na bramę. Mury się rozwalają i Niemcy nacierają. Minęło parę minut, my to odparliśmy. Potem pancernik zmienił miejsce i kładł pocisk po pocisku - drzewa się łamały. Ci, którzy tam byli musieli uciekać, bo to wszystko się na nich waliło" - opowiadał. Skowron podkreślił, że podczas walki nie miał chwili zwątpienia. - Nie było mowy o tym, żeby się poddać. Było nas 11, każdy miał swój odcinek i myślał tylko o tym, aby go utrzymać. 7 września Niemcy wzięli nas wzdłuż kanału, przypłynęła motorówka. Byłem w grupie siedmiu żołnierzy, siedmiu Niemców nas obstawiło, a innych siedmiu wzięło na muszkę. Później był spis, ewidencja. Oficerów zabrali do hotelu koło dworca kolejowego, a nas na Biskupią Górkę, skąd po trzech dniach wywieźli do Prus Wschodnich - dodał. Skowron zapytany, kto był faktycznym dowódcą obrony na Westerplatte: komendant jednostki major Henryk Sucharski czy kapitan Franciszek Dąbrowski, odpowiedział, że dla niego jedynym dowódcą był Sucharski. - Dowódcą był major Sucharski od początku i do końca. Ja o tym nie słyszałem wcześniej jak dopiero w latach 90., że naszą obroną dowodził kapitan Dąbrowski. Tyle lat przecież mieliśmy zjazdy i spotkania Westerplattczyków i ani razu taki temat nie padał, żeby kto inny nami dowodził, jak major Sucharski. Tu nie może być zmiany historii - podkreślił Skowron. Ignacy Skowron pochodzi ze wsi Osiny k. Kielc. Na Westerplatte przybył 31 marca 1939 r. z 4. Pułku Piechoty Legionów w Kielcach. W czasie obrony walczył w wartowni nr 2. Z niewoli jenieckiej został zwolniony w listopadzie 1940 r. z powodu choroby. Resztę wojny spędził w gospodarstwie teściów w Radkowicach k. Chęcin, a następnie zatrudnił się w kolejnictwie jako pracownik fizyczny. W 1951 r. został tormistrzem i na tym stanowisku pracował do emerytury, do roku 1975. Oprócz niego, żyje jeszcze trzech Westerplattczyków - Władysław Stopiński (Lipowe Pole w woj. świętokrzyskim) i Aleksy Kowalik (Blachownia k. Częstochowy) w wieku 94 lat, oraz o dwa lata młodszy Jan Lelej (Ostróda w woj. warmińsko-mazurskim).