- Wiem, że zwyciężę 7 października, was proszę tylko o nie zniżanie gardy, tak aby zwyciężyć przez nokaut - perorował w sportowym żargonie na wtorkowym wiecu w mieście Barquisimeto na zachodzie kraju. Według kandydata Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV) w niedzielnych wyborach Wenezuelczycy "zagrają o życie". - W grze jest wyżywienie, zdrowie, mieszkanie, bezpłatne edukacja (...) Myślicie, że burżuazyjny rząd będzie je kontynuować? - pytał retorycznie zgromadzony tłum swoich sympatyków. Jednocześnie ostrzegał, że jeśli zwycięży "kandydat burżuazji Henrique Capriles Radonski, znikną programy socjalne, z których skorzystały miliony osób i ucierpi rewolucja boliwariańska" - deklarował Chavez, mając na myśli obronę zdobyczy "socjalizmu XXI wieku" - systemu arbitralnej dystrybucji państwowego majątku pochodzącego z eksploatacji przebogatych złóż surowców, głównie ropy i gazu. W ostatnich dniach Chavez na potęgę osobiście wręcza klucze do darowanych ludziom w ramach jednego z rządowych programów mieszkań, a jego działacze rozdają ludności bony żywnościowe. - Inwestycje społeczne w Wenezueli osiągnęły 50 mld dolarów - chwali się na spotkaniach z wyborcami i w rządowych mediach urzędujący prezydent. Chavez ostrzegł podczas niedzielnego wiecu wyborczego w stanie Zulia, że opozycja planuje nie uznać wyników wyborów, jednak jak zaznaczył: "Nie pozwolimy, aby burżuazja sprowadziła Wenezuelę na drogę przemocy". Jeszcze w lipcu Zgromadzenie Narodowe podjęło uchwałę wzywającą do odrzucenia przemocy w walce o prezydenturę, nie zapobiegło to jednak morderstwu trzech opozycyjnych działaczy zastrzelonych w ubiegły weekend. Chavez przystąpił również do wyborczej ofensywy na arenie międzynarodowej. Przy wsparciu swoich sojuszników doprowadził do kilku propagandowo spektakularnych wydarzeń. W zeszłym tygodniu rosyjski Gazprom ogłosił wielomiliardowe inwestycje w wenezuelskim sektorze paliwowych w Delcie Orinoko. Natomiast w ubiegłą sobotę Chińczycy wystrzelili wenezuelskiego satelitę "Miranda" (drugiego po krążącym już na orbicie "Simonie Boliwarze"). W lipcu Wenezuela została przyjęta do największego w Ameryce Południowej bloku wolnego handlu MERCOSUR. Wszystkie te osiągnięcia Chavez zapisuje na własne konto. Swojego rywala Chavez nazywa m.in. "maminsynkiem" i "narzędziem jankeskiego imperializmu". Capriles stara się unikać odpowiadania na jego zaczepki. W swojej kampanii skupia się na sprawach bezpieczeństwa i walce z korupcją. Ubrany na luzie w dżinsy i w czapce bejsbolówce na głowie Capriles przekonywał w stolicy: "Chcę, abyśmy za kilku lat wyobrazili nas sobie spacerujących przez te ulice nocą, ponieważ Caracas będzie bezpiecznym miastem, gdzie żyje się bez strachu". Nawiązywał do programu darmowych mieszkań hojną ręką rozdawanych przez Chaveza: "Chcę wręczyć wam akty własności, chcę kraju, gdzie będziecie mieli pewność, że wasze dzieci odziedziczą majątek i nikt, kto będzie miał władzę nie będzie stanowił ku temu przeszkody". W wypowiedzi dla PAP dyplomata jednego z krajów europejskich w Wenezueli uznał, że podczas kampanii młody Capriles był bardziej aktywny od Chaveza (który do niedawna zmagał się z chorobą nowotworową), dużo podróżował po kraju odwiedzając praktycznie każdy jego zakątek, gdzie był przyjmowany entuzjastycznie. Kontrolowana przez Chaveza administracja państwowa i służby mundurowe częściowo utrudniały mu spotkania z wyborcami. Pod pozorem zapewnienia bezpieczeństwa władze nie zgodziły się np. na wiec Caprilesa w największych fawelach Caracas. Ostatnie sondaże wskazują, że nadal od 15 do 20 proc. wyborców w Wenezueli nie wie jeszcze, na kogo w najbliższą niedzielę odda swój głos. To właśnie oni zdaniem analityków mogą zadecydować o wyniku wyborów. Capriles, jedyny kandydat opozycji, ma więc największe od lat szanse na pokonanie Chaveza.