Około miliona metrów sześciennych toksycznej substancji zawierającej ług i metale nieżelazne wyciekło ze zbiornika w fabryce aluminium w Ajka, zalewając okoliczne miejscowości, zanieczyszczając rzekę Marcal oraz wylewając się na tory kolejowe. Cztery osoby poniosły śmierć, 120 odniosło obrażenia, a poszukiwania sześciorga wciąż trwają. Wyciek niszczył domy i mosty, porywając samochody z dróg i wymuszając ewakuację około 400 osób. Rząd Węgier ogłosił dziś stan wyjątkowy w trzech komitatach (województwach): Veszprem, Gyor-Moson-Sopron i Vas w związku z wyciekiem. Orban oświadczył dziś na konferencji prasowej, że przyczyną wycieku mógł być błąd ludzki i nic nie świadczy o tym, by katastrofa nastąpiła z powodów naturalnych. Minister spraw wewnętrznych Węgier Sandor Pinter ocenił, że są "duże szanse", iż wyciek nie dosięgnie Dunaju. Zapewnił też, że jak na razie nie zostały zanieczyszczone źródła wody pitnej. Ekspertka organizacji ekologicznej Greenpeace oświadczyła jednak, że skutki wycieku mogą być dużo gorsze niż wycieku z zakładów w Baia Mare w Rumunii 10 lat temu, który zanieczyścił Cisę i Dunaj. - Ta katastrofa jest siedmiokrotnie większa niż w Baia Mare. Konsekwencje ekologiczne mogą być bardzo poważne, a ich zneutralizowanie może zająć dużo czasu, bo metale ciężkie i ług tworzą bardzo niebezpieczną mieszankę toksyczną - powiedziała Katerina Ventusova, która znajduje się na miejscu wypadku. Także wicedyrektor WWF na Węgrzech Gabor Figeczky ostrzegł: "Jest to wypadek bez precedensu, który poważnie wpływa na ekosystem, wody w regionie i ukazuje delikatność naszych zasobów wody pitnej". - Trudno na razie stwierdzić, jak to wpłynie na środowisko, ale jedno jest pewne: metale ciężkie są znane z długowieczności i nie znikają z dnia na dzień - zaznaczył.