Węgierskie władze odpowiadają na doniesienia zza oceanu: Nic nie zostało odwołane
Węgierskie władze zaprzeczają, by szczyt pokojowy w Budapeszcie został odwołany i zapewniają, że przygotowania trwają w najlepsze. A jeśli ktoś głosi inaczej - to sieje dezinformację.

W skrócie
- Węgierski rząd i media prorządowe utrzymują narrację, że szczyt pokojowy Trump-Putin w Budapeszcie wciąż jest realny, mimo pojawiających się doniesień o jego odwołaniu.
- Viktor Orbán wykorzystuje temat szczytu jako kluczowy element kampanii politycznej oraz narzędzie do odzyskania poparcia niezdecydowanych wyborców.
- Gospodarcze następstwa wojny i stanowisko Węgier wobec Ukrainy oraz Unii Europejskiej budzą kontrowersje, a opozycja i skrajna prawica wywierają rosnącą presję na Orbána.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Informacja o wybraniu Budapesztu na rozmowy pomiędzy prezydentem Federacji Rosyjskiej i USA wciąż angażuje węgierską opinię publiczną.
Viktor Orbán i politycy rządzącej na Węgrzech koalicji przedstawiają tę informację jako docenienie "propokojowego wysiłku" Budapesztu, m.in. tego, że w sprawie wojny rosyjsko-ukraińskiej państwo węgierskie przyjmuje postawę "neutralną", chociaż z bardzo wyraźnym przechyleniem na stronę Rosji.
Odwołany szczyt? W Budapeszcie nic o tym nie wiedzą
Docierające teraz informacje dotyczące tego, że szczyt jednak się nie odbędzie są dla węgierskiego premiera bardzo niepokojące. Oficjalnie jednak uważa, że to... nieprawda.
W prorządowych mediach wiadomość ta się nie przebija. Jeden z bliskich Fideszowi analityków uspokaja na Facebooku - "szczyt będzie! Według moich informacji trwają przygotowania". Potem tłumaczy, że trwa akcja medialna, która ma zdyskredytować ideę pokoju, a szczyty prezydentów mają to do siebie, że są trudne w przygotowaniu.
Zapewnił również, żeDonald Trump wcale nie powiedział, że się z Putinem nie spotka. Zadaniem tego i innych oddanych rządowi analityków jest wytłumaczenie przede wszystkim niezdecydowanym wyborcom, że to nie tak, że Orbán "nie dowiózł". Premier przecież zawsze "dowozi". Nie tylko dlatego, że sam przecież prowadzi swojego busa na różne spotkania.
Problem w tym, że nie da się jednoznacznie ustalić, w którym punkcie wydarzeń jesteśmy. Zmienność decyzji dotyczących szczytu jest tak dynamiczna, że równie dobrze może się okazać, że odbędzie się on, i to szybciej, niż nam się wydaje.
Zależy bowiem to od tego, czy prezydent USA zechce zrobić z przywódcą Federacji Rosyjskiej "great great deal". Szef węgierskiej dyplomacji, Péter Szijjártó przebywa obecnie z wizytą w Waszyngtonie. Udzielił wywiadu telewizji CNN, w którym tłumaczył, że już w momencie ogłaszania idei szczytu amerykańsko-rosyjskiego był przekonany, że pojawią się wokół tej sprawy przecieki i fake newsy.
Sam właśnie za fake news uważa informację o tym, żadnego szczytu nie będzie. Minister dodał też, że ponieważ nie podawano żadnej oficjalnej daty, to trudno mówić, że wydarzyło się coś nadspodziewanego. Premier Viktor Orbán w mediach społecznościowych zapewnił, że przygotowania do szczytu biegną normalnym trybem, a dojdzie do niego, "gdy nadejdzie czas" (w domyśle - przecież nikt nie podał daty).
Szczyt Putin-Trump w Budapeszcie kołem ratunkowym Orbana
Bez względu na to, gdzie leży prawda w sprawie tego, czy szczyt się odbędzie czy nie, dla premiera kluczowe jest niedopuszczenie do porzucania tej idei. Stąd media prorządowe przestawione są w tryb równoległej rzeczywistości i prześcigania się w udowadnianiu, że nic się nie zmieniło. "Szczyt pokojowy", na którym skądinąd nie było pewne, czy dojdzie do jakiegokolwiek porozumienia, jest traktowany przez rządzących jako koło ratunkowe rzucone właśnie w stronę rządzącej koalicji.
Jest wydarzeniem, które (jak wierzy premier) jest w stanie wpłynąć na blisko jedną trzecią węgierskich wyborców, którzy nie wiedzą, na kogo chcieliby zagłosować w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Dla niego są bezcennym zapleczem, które mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę.
W ciągu kilku godzin przekaz stworzony przez rządzących postawił na jedną kartę - gościnne Węgry będą areną dziejowego wydarzenia, a to wszystko dzięki skuteczności przywódcy. Zarówno Orbán jak i Szijjártó uważają, że zamieszanie wokół organizacji spotkania Trump-Putin to działanie wrogich pokojowi polityków i mediów.
Szijjártó ma spotkać się w środę ze swoim amerykańskim odpowiednikiem Marco Rubio. Jak zaznaczył w przywołanym wywiadzie dla CNN, chce z pierwszej ręki usłyszeć o ustaleniach rozmowy telefonicznej, jaką amerykański sekretarz stanu odbył z rosyjskim ministrem Siergiejem Ławrowem.
Ale nie tylko o sprawstwo premiera się tu rozchodzi. W poniedziałek w mediach społecznościowych lider Fideszu postanowił odpowiedzieć na pytanie, "czy chleb stanieje od tego, że Trump i Putin spotkają się w Budapeszcie". Jak zaznaczył, "pytanie to pada ze strony lewicowych analityków i polityków".
Pojawia się konkretna kwota - 9,1 bln forintów, równowartość 23,6 mld euro, które Węgry straciły w związku z wybuchem wojny w latach 2022-2025. Na kwotę tę składać ma się:
- wzrost cen energii,
- gazu,
- skokowa inflacja,
- utrata możliwości handlu z uwagi na sankcje oraz
- wzrost odsetek od obsługi zadłużenia.
To, jak precyzuje premier, 2 mln forintów na głowę - 21,8 tys. zł. Podsumowując, jeśli dojdzie do zakończenia wojny, to faktycznie będzie taniej, spuentował węgierski premier.
Rozmowa o gospodarce nie jest przypadkowa. Chociaż inflacja melduje się znów poniżej 4 proc., to odczuwalny poziom życia na Węgrzech wciąż się nie polepsza, i to pomimo uruchomienia kolejnych hojnych programów wsparcia - gwarantowanych przez państwo niskooprocentowanych kredytów czy dożywotniego zwolnienia z podatku dochodowego mam, które mają co najmniej dwójkę dzieci.
Drożyzna na Węgrzech. Ludzie obwiniają rząd, a rząd wojnę
Kieszenie wciąż drenuje bardzo wysoki podatek VAT, którym obłożone są również niektóre produkty spożywcze. Stawka wynosi 27 proc. Do tego dochodzi coraz większa unijna presja na porzucenie rosyjskich węglowodorów, co może doprowadzić do spadku produkcji przemysłowej, na co w swoim opracowaniu wskazywał Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
W narracji Budapesztu wszystko to wina najpierw pandemii COVID-19, a następnie wojny.
Już uchwalony na rok 2025 budżet określany był mianem "propokojowego". Orbán uważa, że wyścig zbrojeń, na który wydawane są miliardy euro, jest niepotrzebny, ponieważ Rosja nie stanowi zagrożenia.
Nie uważa on, że należy ten proces porzucić, ale trzeba otworzyć się na inwestycje i "dzielenie się z Węgrami" zyskiem. Problem w tym, że do porozumienia pokojowego jest bardzo daleko. Węgrzy od dawna słuchają, że jest to głównie wina "prowojennej" Unii Europejskiej, która stale podżega do konfliktu zamiast dążyć do pokoju.
Niedawno wiceszef węgierskiego MSZ Levente Magyar sugerował Ukrainie, by ta zdecydowała się na ustępstwa terytorialne. "Ukraina musiałaby oddać jedną piątą swojego terytorium. Nie chcę mówić Kijowowi, co ma robić, mówię tylko, że z naszego doświadczenia wynika, iż pokój bywa bolesny (…)".
Orbán ma duży problem, bowiem jak pokazuje ostatni sondaż Publicus dla gazety "Népszava", w to, że za inflację na Węgrzech odpowiedziana jest wojna, wierzy jedynie 18 proc. badanych, natomiast aż 52 proc. uważa, że to konsekwencja polityki gospodarczej rządu.
Sprawa Zakarpacia
Jest i coś jeszcze, na co warto zwrócić uwagę. W czasie dyskusji przed rozpoczęciem posiedzenia parlamentu Viktor Orbán został zapytany przez szefa skrajnej prawicy László Toroczkaia, czy w trakcie szczytu Trump-Putin zamierza poruszyć temat Zakarpacia. Jak stwierdził, nigdy w historii nie było tak dogodnego momentu, by domagać się zmiany statusu Zakarpacia i uznania referendum z 1 grudnia 1991 r.
Wówczas w tzw. referendum niepodległościowym pytano: "Czy zgadza się Pan/Pani z Aktem ogłoszenia niepodległości Ukrainy?", natomiast w obwodzie zakarpackim zorganizowano dodatkowe referendum. Pytano w nim o stanowisko wobec ustanowienia "specjalnego statusu samorządowego" dla Zakarpacia. Pytanie dotyczące autonomii zostało oficjalnie usunięte, stąd też władze ukraińskie nie uznają wyniku. Skrajna prawica jasno domaga się, by przy okazji powojennego regulowania statusu Ukrainy, sprawa Zakarpacia została rozwiązana.
Co na to sam premier? Powołał się jedynie na konstytucję, która w artykule D stwierdza, że Węgry wspomagają przetrwanie i rozwój wspólnot Węgrów żyjących poza granicami kraju, popierają ich dążenia do zachowania węgierskości, realizację ich praw indywidualnych i wspólnotowych. Uciekł od określenia, w jaki sposób państwo węgierskie w ten proces się zaangażuje.
Viktor Orbán pozostaje pod bardzo silnym naciskiem swoich wyborców, a także opozycji. Kwestia doprowadzenia do szczytu pokojowego jest dla niego egzystencjalnie istotna. Bez niego nie będzie miał odpowiednich "obrazków", na których będzie mógł zbudować swój przedwyborczy przekaz.
Jeżeli nie uda mu się wykreować siebie na orędownika pokoju, polityka tak silnego, że liczą się z nim geopolityczni gracze, pozostanie mu przejście do defensywy i mobilizowanie elektoratu w obronie przed obecną opozycją, która - jak przekonuje premier - "wepchnie" Węgry do wojny.
Dominik Héjj














