Oczy całego świata zwrócone są na pojedynek ubiegającego się o reelekcję demokratycznego prezydenta Baracka Obamy i reprezentującego Partię Republikańską Mitta Romneya. Kandydatami obu partii na wiceprezydentów są: pełniący obecnie to stanowisko Joe Biden i Republikanin Paul Ryan. Dla dalszych losów Ameryki, szczególnie jej polityki krajowej, istotny będzie jednak także wynik wyborów do Senatu i Izby Reprezentantów. Oprócz Obamy i Romneya, na listach kandydatów na prezydenta znajduje się jeszcze kilkudziesięciu marginalnych kandydatów, praktycznie bez szans na wygraną. Najwięcej głosów spośród nich powinni otrzymać: reprezentująca Partię Zielonych Jill Stein i nominat Partii Libertariańskiej, Gary Johnson. W niektórych stanach mogą oni odebrać część głosów Obamie lub Romneyowi, co w wypadku remisowego rozkładu głosów między nimi może zadecydować o wyniku wyborów. Przeważająca większość lokali wyborczych we wtorek będzie otwarta od godz. 6 rano do godz. 8 wieczorem czasu lokalnego. Ze względu na różnicę czasu między Polską a poszczególnymi stanami USA - od 6 do 12 godzin (Hawaje) - oznacza to, że ostateczne wyniki będą znane w Europie dopiero w środę nad ranem. Chociaż pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada jest w USA tradycyjnym dniem wyborów prezydenckich, w tym roku znaczna część Amerykanów - około jednej trzeciej - oddała już głos wcześniej, korzystając z takiej możliwości w wielu stanach. Część wyborców, nieobecnych w swoich okręgach wyborczych, jak np. wojskowi w bazach za granicą, głosuje korespondencyjnie. Na kilka dni przed wyborami sondaże wskazywały na wyrównane szanse obu głównych kandydatów. Sondaż "Washington Post" i telewizji ABC News wskazuje, że dostaną oni po 48 procent głosów. Według sondażu agencji Reutera i ośrodka badania opinii Ipsos, na Obamę chce głosować 48 procent wyborców, a na Romneya - 47 procent. W sondażu Instytutu Gallupa Romney powinien zdobyć 49 procent głosów, a Obama - 46 procent. Są to różnice mieszczące się w granicach błędu statystycznego. Chodzi jednak o głosy bezpośrednie, podczas gdy w amerykańskim systemie wyborczym decydują głosy elektorskie. Tu z kolei analizy prognostyczne wskazują na zwycięstwo prezydenta. Spośród 12 ekspertów politycznych przewidujących w niedzielę rozkład głosów elektorskich dla "Washington Post", tylko dwoje (w tym była doradczyni b. prezydenta Georga'a W.Busha) przewiduje, że więcej dostanie ich Romney. Wyścig wyborczy w praktyce rozstrzygnie się w tzw. swing states, czyli stanach "wahających się" między jednym a drugim kandydatem. W końcówce kampanii było to 7 stanów: Floryda, Ohio, Wirginia, New Hampshire, Kolorado, Iowa i Wisconsin. W kilku innych, jak Pensylwania czy Karolina Północna, też trudno jest z pewnością przewidzieć wynik, ale wyborcy skłaniali się tam raczej albo ku Obamie, albo ku Romneyowi. Przewiduje się, że gdyby wynik głosowania okazał się zbliżony do remisu, w "swingujących" stanach może dojść do burzliwych sporów między obu partiami, podobnie jak w 2000 r., gdy dopiero Sąd Najwyższy przyznał zwycięstwo Goerge'wi W.Bushowi. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że jeszcze przed wyborami Demokraci i Republikanie spierali się o to, kto może głosować. Warunkiem głosowania w wyborach prezydenckich jest ukończenie 18 lat i obywatelstwo USA. W niektórych stanach jednak republikańskie legislatury uchwaliły ustawy wymagające okazywania przy głosowaniu dowodów tożsamości ze zdjęciem. Ponieważ w USA rolę taką pełnią głównie prawa jazdy (nie ma specjalnych dowodów osobistych), a więc dokumenty, których nie posiada część Amerykanów, przeważnie z mniejszości etniczno-rasowych, Demokraci uznali to za próbę odebrania prawa głosu ich potencjalnym wyborcom. Spór w tej sprawie toczy się w sądach. Wybory do Kongresu rozstrzygną, czy następny prezydent będzie mógł rządzić bez obawy blokowania jego inicjatyw przez partię opozycyjną. Obecnie w Izbie Reprezentantów większość mają Republikanie. Do jej odzyskania Demokratom potrzebne jest zdobycie dodatkowych 25 mandatów, co według prognoz jest mało prawdopodobne, chociaż powinni nadrobić dystans do Republikanów. W Senacie, gdzie większość należy do Demokratów (53 do 47), oczekuje się nieznacznych zysków GOP, ale niewystarczających do przejęcia kontroli w tej izbie.