W wywiadzie dla radia RAI szef włoskiej dyplomacji podkreślił, że druga kadencja Obamy w Białym Domu stanowi "następną kolejną wielką szansę dla Unii Europejskiej i Włoch". - Możliwość kontynuacji dialogu i współpracy w zarządzaniu finansami, stabilizowaniu rynków, integracji UE i przede wszystkim w umocnieniu euro to mocne punkty amerykańskiej administracji, które działają na korzyść naszego kraju - stwierdził szef włoskiego MSZ. Jego zdaniem gdyby wygrał Mitt Romney, wszystkie te kwestie wymagałyby ponownego rozpatrzenia. W powyborczym przemówieniu Obamy Giulio Terzi, były ambasador Włoch w Waszyngtonie odnalazł "istotne echa" prezydentury Johna F. Kennedy'ego. Za najważniejsze szef dyplomacji uznał zawarte w nim "przesłanie jedności narodowej" i "otwarcie na sprawy imigracji". Zdaniem Terziego, Amerykę umocniłby także silniejszy dialog z Europą. Były włoski premier i były przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi nazwał zwycięstwo Baracka Obamy "doskonałą wiadomością". - Obama nie dotrzymał wszystkich obietnic, bynajmniej. Ale alternatywa była ciężka, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej - oświadczył Prodi. W jego opinii nie należy jednak oczekiwać przełomu w polityce amerykańskiej administracji wobec Europy, bo - jak zauważył - Obama nie uważa Starego Kontynentu za "punkt odniesienia". "Jesteśmy na marginesie" - ocenił Romano Prodi. Były szef rządu wyznał, że wrażenie na nim zrobiły gratulacje, jakie Obama otrzymał od swego rywala. Podkreślił, że właśnie ten gest pokazuje różnicę między Stanami Zjednoczonymi a Włochami w kontekście tego, co osobiście spotkało go w 2006 roku, gdy jego centrolewicowa formacja wygrała z Ludem Wolności Silvio Berlusconiego w wyborach parlamentarnych. Wtedy Berlusconi jako przegrany mówił o tym, że nigdy nie zadzwoni do Prodiego z gratulacjami i sugerował, że głosy w wyborach zostały źle policzone. Włoskie media informując o zwycięstwie Obamy kładą nacisk na to, że Mitt Romney wręcz "naraził się" w ostatnich dniach Włochom, kiedy podczas jednego z wieców ostrzegał Amerykanów, że reelekcja obecnego prezydenta pogrąży USA w takim kryzysie, jaki panuje w Italii. Słowa te uznano wtedy jako "policzek dla Włoch".