Swe poparcie dla wileńskiej parady równości wyraził szef litewskiej dyplomacji Linas Linkeviczius. Minister przekonywał, że "jest to ważne ze względu na międzynarodowe zobowiązania Litwy w kwestii obrony praw człowieka i wskazuje na fakt dojrzałości społecznej". Do Wilna przybyła też szwedzka minister ds. Unii Europejskiej Birgitta Ohlsson. Jej zdaniem sobotnia parada to "dobry start przewodnictwa Litwy w Radzie Unii Europejskiej". Porządku publicznego podczas parady strzegło około 500 policjantów przygotowanych do użycia siły, uzbrojonych w gaz łzawiący, paralizatory, gumowe kule. W pogotowiu stały wóz strażacki i pogotowie. Nad centrum Wilna krążył helikopter. Uczestnicy marszu podczas około dwukilometrowej trasy byli otoczeni kordonem policji. Wzdłuż alei Giedymina zebrał się tłum ludzi. Jedni oklaskami wspierali manifestujących, inni przeklinali i wyzywali. Parada zakończyła się na Placu Łukiskim wiecem i rozwinięciem tęczowej flagi - symbolu ruchu na rzecz równouprawnienia osób homoseksualnych. Sobotnia parada równości w Wilnie odbyła się po raz drugi. Pierwsza miała miejsce przed trzema laty. Wówczas wzięło w niej udział około 300 osób, a grupa przeciwników parady była liczniejsza i bardziej agresywna niż w tym roku. Zwolennicy parady Baltic Pride przekonują, że jest ona potrzebna, by zwrócić uwagę na fakt dyskryminacji mniejszości seksualnych na Litwie i brak tolerancji. Przeciwnicy określają ją mianem "propagandy homoseksualizmu". W sobotniej paradzie udział wzięła m.in. około 30-osobowa grupa przedstawicieli mniejszości seksualnych z Łotwy i Estonii, około 50 przedstawicieli Amnesty International z różnych państw Unii Europejskich, kilku litewskich posłów, europosłanka z Holandii Sophia in't Veld, austriacka polityk Ulrike Lunacek.