W Lhasie rozpoczęły się aresztowania. W manifestacjach w historycznej części Tybetu, obecnie w granicach prowincji chińskich, w niedzielę zginęło co najmniej osiem osób. Według świadków, na których powołuje się agencja AFP, w Lhasie również w niedzielę rozległy się strzały. Wcześniej do miasta wjechało około 200 opancerzonych pojazdów. Mieszkańcom zakazano wychodzić na ulice, a z głośników popłynęły slogany wzywające do "przeciwstawienia się przemocy i utrzymania stabilności". Według organizacji Tybetańska Kampania na rzecz Praw Człowieka i Demokracji (TCHRD) od soboty w Lhasie siły bezpieczeństwa dokonują arbitralnych aresztowań, przeczesując dom po domu. W więzieniu znaleźli się ponownie wszyscy byli więźniowie polityczni. Jak podaje TCHRD, władze Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA) w sobotę wystosowały ultimatum: protestujący Tybetańczycy mają poddać się do północy w poniedziałek 17 marca. Według TCHRD, chociaż w Lhasie nie ogłoszono tym razem stanu wojennego, praktycznie obowiązują wszystkie jego elementy z roku 1989, kiedy ogłosił go ówczesny sekretarz partyjny w TRA, Hu Jintao, obecny prezydent ChRL. TCHRD obawia się dalszych aresztowań i poddawania Tybetańczyków torturom, które są według niej na porządku dziennym w chińskich obozach i więzieniach w Tybecie. Manifestacje Tybetańczyków i buddyjskich mnichów odbywają się również w chińskich prowincjach przyległych do TRA - Syczuanie, Qinghaju i Gansu. Są to częściowo terytoria historycznej prowincji Tybetu - Amdo, w której urodził się Tenzin Gjatso - obecny Dalajlama XIV, żyjący od 49 lat na wygnaniu w Indiach. Obok niepodległości Tybetu drugim hasłem protestów jest jego powrót do kraju. Duchowy przywódca Tybetańczyków wezwał w niedzielę do międzynarodowego śledztwa w sprawie starć w Lhasie. "Społeczeństwo tybetańskie stoi w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. Czy chiński rząd zechce to potwierdzić, czy nie, (w Tybecie) mamy do czynienia z problemem" - powiedział Dalajlama XIV na konferencji prasowej w indyjskiej Dharamsali, gdzie ma siedzibę tybetański rząd na wygnaniu. Potępił "reżim strachu" narzucony w Tybecie. Jak to określił, dochodzi tam "z rozmysłem czy nie", do "ludobójstwa kulturowego", a Tybetańczycy traktowani są jak "obywatele drugiej kategorii". Jednocześnie powiedział, że igrzyska olimpijskie w Pekinie nie powinny zostać odwołane. Zastrzegł, że wspólnota międzynarodowa ponosi "odpowiedzialność moralną" za to, by przypomnieć Chinom, by były dobrym gospodarzem olimpiady. W sobotę tybetański rząd emigracyjny zaapelował o wszczęcie przez Organizację Narodów Zjednoczonych śledztwa w sprawie wydarzeń w Lhasie i wysłanie tam specjalnego emisariusza, który na miejscu miałby zbadać obecne przypadki łamania praw człowieka. O powściągliwość wobec protestujących zaapelowała do Pekinu amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice, wzywając strony konfliktu do powstrzymania się od przemocy. O nawiązanie "bezpośredniego i pokojowego" dialogu z duchowym przywódcą Tybetańczyków apelowała także kanclerz Niemiec Angela Merkel, podkreślając, że dialog między Chinami a Dalajlamą XIV stanowi jedyną możliwość "trwałego rozwiązania problemu Tybetu". O natychmiastowe zaprzestanie przemocy w Tybecie, uwolnienie aresztowanych mnichów i bezzwłoczne przystąpienie do rozmów z dalajlamą zaapelowali w liście przesłanym ambasadorowi Chin polscy posłowie z Parlamentarnego Zespołu ds. Tybetu. W liście parlamentarzyści przypomnieli, że zgodnie z piątym artykułem Karty Olimpijskiej "jakakolwiek forma dyskryminacji w stosunku do kraju lub osoby jest niemożliwa do pogodzenia z przynależnością do Ruchu Olimpijskiego". O pokojowe rozwiązanie zaapelował w niedzielę również Międzynarodowy Komitet Olimpijski. W sobotę chińscy organizatorzy igrzysk w Pekinie poinformowali, że niepokoje w Tybecie nie zmienią planów wniesienia na szczyt Mount Everestu olimpijskiego znicza. Sztafeta, która rozpoczyna się 24 marca, ma w drodze do Pekinu dotrzeć na szczyt najwyższej góry świata w Tybecie. Ze względu na pokojową symbolikę olimpijskiego ognia Chiny chcą propagandowo wykorzystać ten wyczyn do odmalowania obrazu swego pokojowego panowania w Tybecie. Manifestacje poparcia dla Tybetańczyków odbyły się podczas weekendu w USA - przed chińskim konsulatem na Manhattanie oraz w Waszyngtonie. W Europie w Hadze i Zurychu podczas niedzielnych demonstracji interweniowała policja, kiedy manifestujący zaczęli ciskać kamieniami w budynki chińskich ambasad. W Paryżu z kolei policja użyła gazu łzawiącego i aresztowała kilka osób. W Brukseli, Londynie, Rzymie i Warszawie kilkusetosobowe demonstracje przebiegły spokojnie. W niedzielnej manifestacji przed ambasadą Chin w Warszawie uczestniczyli wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski (PiS), poseł PO Andrzej Halicki i szef komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego Janusz Onyszkiewicz. Mimo zakazu i wcześniejszych aresztowań przez indyjską policję, kilkuset tybetańskich uchodźców podjęło w sobotę pokojowy marsz z północnych Indii do Tybetu. Zaplanowany na sześć miesięcy marsz ma stanowić akt protestu przeciwko chińskiej okupacji ich ojczyzny oraz olimpiadzie w Pekinie.