"Unia Europejska potrzebuje na czele swojej Komisji kogoś o bezpośredniej, demokratycznej legitymacji" - pisze "Frankfurter Neue Presse". "Juncker byłby odpowiednim kandydatem, Schulz też. To dobrze świadczy o socjaldemokratach, że na razie są tak powściągliwi. Nic nie byłoby tak fatalne, niż gdyby proeuropejskie partie zaczęły się nawzajem demontować, próbując przeforsować swojego kandydata". "Nuernberger Zeitung" zaznacza, że "Szef niemieckich socjaldemokratów Gabriel już na przedpolu eurowyborów ostrzegał przed jakimiś 'konszachtami'. Przyszły szef Komisji Europejskiej zostanie wybrany tylko i wyłącznie przez Parlament Europejski; wszystko inne byłoby ogłupianiem ludzi. Gabriel ma całkowitą rację. Nawet, jeżeli niemiecki socjaldemokrata Martin Schulz osiągnął jednoznaczny sukces - generalnie obywatele UE głosowali na konserwatystów, a Europejską Partię Ludową uczynili najsilniejszą frakcją. Wybór każdego innego polityka w miejsce kandydata EPL Junckera byłby - by powtórzyć za Gabrielem - 'ogłupianiem ludzi'". Hamburski tygodnik "Die Zeit" uważa, że "W minionych latach debatę europejską zdominowały siły najbardziej niezadowolone z Unii Europejskiej. Zaliczali się do nich Amerykanie, którzy na tę konstrukcję za oceanem spoglądają z pogardą jak na jakąś socjalistyczną komunę. Zalicza się do nich także Rosja, szydząca z naszego pluralizmu i liberalizmu, że są dekadenckie. Do tego kręgu bezustannych malkontentów należą także eurosceptycy, wyzbyci wszelkich złudzeń na swych narodowych podwórkach i wszyscy euroentuzjaści, którym wciąż jest za mało Europy. Oni wszyscy powinni się bardzo dokładnie przyjrzeć wyborom. Bowiem właśnie z taką Europą, z taką Unią Europejską, jaka jest i jaka się kształtuje, trzeba się zaaranżować. Pomimo tego wszystkiego dzieje się jednocześnie coś niesamowitego: w Europie pojawiło się widmo autorytaryzmu". "Die Welt" pisze o zwycięstwie skrajnej prawicy we Francji, zaznaczając, że "Polityczny krajobraz Francji znajduje się w stanie rozkładu. Rząd zdaje się być sparaliżowany, mieszczańska opozycja dokonała autodekapitacji. Jeszcze nigdy polityczna konstelacja nie była tak korzystna dla skrajnej prawicy, jej perspektywy nie były tak realne, że w wyborach prezydenckich w 2017 r. będzie mogła powtórzyć sukces z 21 kwietnia 2002 r., i Marine Le Pen stanie pewnie do wyborów jak jej ojciec. Skąd się to bierze? Z tych wszystkich afer, które coraz bardziej dyskredytują czołowych polityków i z tego, że trzech następujących po sobie prezydentów zaniedbało przeprowadzenia we Francji niezbędnych reform. A ponieważ od zastałych partii nie ma się już czego spodziewać, ponad 50 procent robotników i 30 procent osób poniżej 35. roku życia wybrało skrajną prawicę". "Landeszeitung" z Lueneburga pyta: "Czy ojczyzna praw człowieka zdradza swoje ideały? Co czwarty Francuz wybrał Marine Le Pen, która otacza się doradcami fotografującymi się w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Co drugi Francuz stwierdza wręcz, że jest zadowolony ze zwycięstwa Frontu Narodowego, który w walce wyborczej bił się o 'białą, chrześcijańską Europę' i walczył z 'Europą kanclerz Merkel'. Wybory będące formą protestu to element demokracji, ale te wybory jak najbardziej są w stanie zachwiać Piątą Republiką. Przede wszystkim dlatego, że tworzące rząd i opozycję partie: socjaliści i UMP - są w katastrofalnym stanie. Fiasko elit utorowało drogę Marine Le Pen. Teraz mają obowiązek zagrodzić jej drogę do przejęcia władzy". Małgorzata Matzke/ red.odp.: Barbara Cöllen/ Redakcja Polska Deutsche Welle