Wakacje przerwali premier David Cameron, burmistrz miasta Boris Johnson i lider opozycyjnej Partii Pracy Ed Miliband. Już wczoraj wróciła z urlopu minister spraw wewnętrznych Theresa May. Jeszcze za dnia posypały się witryny wystaw w Lewisham i Peckham na południu Londynu oraz w Hackney na północy. Po zmroku zapłonęło Croydon. Od jednego podpalonego sklepu w ciągu kwadransa zajął się tam cały kwartał ulic. Zaraz potem młodzież ruszyła rabować sklepy w centrum Woolwich na wschodnim krańcu miasta nad Tamizą. Reporter radia BBC był świadkiem niezakłóconego szabrowania wszystkiego, co dało się wynieść. Cienki kordon policji pilnujący jednego końca ulicy handlowej nie interweniował. Jeszcze mniej, zaledwie 30 policjantów doliczyła się reporterka obserwująca najście bandytów na eleganckie Clapham Common, znacznie bliżej centrum miasta. Po raz pierwszy grupy rabusiów pojawiły się też w dostatnim zachodnim Londynie, w tradycyjnym siedlisku Polonii w dzielnicy Ealing, gdzie podpaliły galerię handlową. Katalog dzielnic dotkniętych pospolitym rabunkiem, bądź jeszcze groźniejszymi aktami wandalizmu wydawał się nie kończyć - okolice Tower Bridge, zamożnego Camden i ubogiej Old Kent Road. Na tle tego kataklizmu londyńska policja wydawała się niemal zupełnie bezradna, a zapowiedź minister spraw wewnętrznych Theresy May o ukaraniu wszystkich sprawców brzmiała mało wiarygodnie - rabusiów były tysiące. Tymczasem z nastaniem zmroku zakapturzeni młodzi ludzie pojawili się również w centrum Birmingham, wybierając za cel głównie sklepy odzieżowe i obuwnicze, ale również bar McDonaldsa, sklep fotograficzny i siłownię. Aresztowano tam ponad 30 osób. Do zamieszek doszło także w Liverpoolu, Manchesterze i Bristolu.