Ten relikt odmiany przez przypadki wymaga postawienia apostrofu w nazwach złożonych z kilku członów, oznaczających własność, przynależność. Dopełniacz ten tworzy się przez dodanie końcówki "'s" do rzeczownika lub grupy rzeczownikowej. Ostatnio miejskie reformy gramatyczne, zmieniające nazwy takie jak np. King's Road (dosł. drogę króla) na Kings Road (drogę królów), zawitały do Cambridge, szacownego miasta uniwersyteckiego. A tam obrońcy poprawności gramatycznej uzbrojeni w grube czarne flamastry pod osłoną nocy dopisują na tabliczkach pominięte apostrofy. Prowadzony przez rady miejskie, jak pisze AFP, ortograficzny pogrom najwyraźniej zainicjowała wskazówka władz centralnych mająca na celu ułatwienie dla służb ratunkowych. Zaczęło się od tego, że wcześniej w tym roku zmarł na atak astmy nastolatek, ponieważ błąd z umiejscowieniem apostrofu sprawił, że karetka pogotowia pojechała pod niewłaściwy adres. "Krajowe wytyczne zalecają, by nie nadawać ulicom nazw wymagających jakichkolwiek dodatkowych znaków, ponieważ, jak rozumiemy, oprogramowanie niektórych służb ratunkowych nie radzi sobie z nimi" - powiedział Tim Ward z ratusza w Cambridge. Dodał, że wie o co najmniej dwóch systemach informatycznych, w których apostrof dopełniacza saksońskiego stanowi problem. W USA i w Australii dawno już apostrofy znikły z tabliczek z nazwami ulic. Ale w Wielkiej Brytanii ich opuszczanie budzi gniew. "Jeśli teraz zabiorą nasze apostrofy, następne w kolejności będą przecinki" - twierdzi Kathy Salaman, dyrektor The Good Grammar Company, mającej siedzibę w Cambridge organizacji szkoleniowej, która świadczy usługi dla firm. Według Salman nie chodzi o czystą pedanterię, ale o zachowanie pewnego standardu. "Mamy teraz w Brytanii taką tendencję, że jeśli coś jest za trudne, to w mig pozbywamy się tego. Ale czemu zabiegamy o poprawę wykształcenia językowego, jeśli w rzeczywistości ludzie twierdzą, że ich to nie obchodzi?" - zwraca uwagę Salman. "To tym bardziej niezrozumiałe, że strażacy, policja i pogotowie ratunkowe w Cambridge mówią zgodnie, że nigdy nie mieli tego rodzaju kłopotów" - dodaje. Broni miejskich partyzantów przywracających poprawność nazwom na tabliczkach. "Jeśli musi być w nich apostrof, nie uważam, że to wandalizm, to raczej język pada ofiarą gramatycznego wandalizmu" - powiedziała. GeoPlace, organizacja, która nadzoruje produkcję krajowych spisów adresowych i nazw ulic, uważa, że ostateczną decyzję powinny w tej kwestii podejmować rady miejskie. W oświadczeniu organizacja ta podała, że wolałaby nie dostawać danych (w tym nazw ulic) z apostrofami, podając jako powód tego trudności, jakie nazwy te mogą sprawiać przy odczycie elektronicznym służbom ratunkowym. Ale opór Brytyjczyków przeciwko uproszczeniom nazw jest dość powszechny. "To poważna sprawa - mówi John Richard, założyciel i prezes Apostrophe Protection Society (Towarzystwa Ochrony Apostrofu). - Nie rozumiem, dlaczego ich komputerów nie można zaprogramować do rozpoznawania apostrofu". Zwraca przy tym uwagę na ogólny upadek jakości wykształcenia i standardów: "Sadzę, że ludzie są bardzo leniwi lub też tak niedouczeni, że postępuje upadek językowy i jest z tym coraz gorzej - powiedział. - Ustanawia to przy tym bardzo zły przykład, ponieważ nauczyciele uczą nasze dzieci ortografii, a one widzą tabliczki i znaki drogowe z usuniętymi apostrofami". Część rad miejskich konsultowało się z organizacją Plain English Campaign (Kampania na rzecz Prostego Języka), która od trzech dziesięcioleci walczy o przejrzyste zasady językowe. Według jej szefa Tony'ego Mahera wielu ludzi ma problem z poprawnym stosowaniem apostrofu. Wskazuje, że na wystawach sklepowych często widać napisy, oferujące "jabłek na 20 pensów, pomarańczy na 25 pensów, skarpetek za 2 funty ("Apple's - 20p, Orange's 25p, Sock's 2). On sam osobiście "zostawiłby nazwy ulic takie, jakie są, w nadziei, że nasze dzieci nauczą się prawidłowego stosowania apostrofu".