W odpowiedzi lekarze i przedstawiciele służby zdrowia zwracają uwagę, że rząd nie sięgnął po najskuteczniejszą broń: wyznaczenie minimalnych cen alkoholu. Carys Davis, rzeczniczka organizacji Alcohol Concern, zwalczającej plagę pijaństwa, przyznała jednak, że zaproponowane zmiany są "lepsze niż nic". W jej opinii zakaz konkursów w piciu i innych promocji może przyczynić się do ograniczenia problemu. W ubiegłym roku naczelny lekarz Anglii i Walii Liam Donaldson ocenił, że kontrolowanie minimalnych cen alkoholu może przełożyć się na zmniejszenie o prawie 100 tys. liczby przyjęć do szpitali i ograniczenie liczby przestępstw o 45 tys. rocznie. Rządowe statystyki sugerują, że od 1991 roku w Wielkiej Brytanii podwoiła się liczba zgonów związanych ze spożywaniem alkoholu. Szef resortu spraw wewnętrznych Alan Johnson powiedział we wtorek radiu BBC, że nie wyklucza wprowadzenia cen minimalnych, ale nie chce karać "osób pijących odpowiedzialnie, ale mających niskie dochody". Nowe ustalenia najprawdopodobniej wejdą w życie w tym roku po przyjęciu ich przez parlament. Nałożą one na bary obowiązek sprzedaży mniejszych ilości alkoholu i podawania bezpłatnie wody. Proponowane przepisy są podobne do dobrowolnego kodeksu opracowanego w 2005 roku przez stowarzyszenie reprezentujące browary i puby Beer and Pub Association. Kodeks wzywał do położenia kresu "nieodpowiedzialnym promocjom", w tym ofertom "pijesz, ile możesz". Zlecony przez rząd raport z 2008 roku twierdził jednak, że proponowane standardy były lekceważone. - Przemysł (alkoholowy) do tej pory udowodnił, że nie jest w stanie sam się regulować - powiedziała Carys Davis z organizacji Alcohol Concern. Samo stowarzyszenie Beer and Pub Association podkreśliło z kolei, że popiera metody walki z pijaństwem, ale rząd postępuje nie fair uderzając w bary, ponieważ w czasach recesji większość alkoholu sprzedaje się w supermarketach.