Pierwotnie w ramach prewencji, z obawy przed zamarzającą mżawką, jeszcze w sobotę na Heathrow odwołano 30 proc. lotów, ale w niedzielę postanowiono odwołać połowę (na łączną liczbę ok. 1300). Od poniedziałku wszystkie loty mają się odbywać zgodnie z rozkładem. Zakłócenia dotyczyły zarówno samolotów odlatujących, jak i przylatujących na Heathrow. Sześć transatlantyckich lotów z USA skierowano na lotnisko Shannon w Republice Irlandii. Linie lotnicze zmobilizowały dodatkowych pracowników, by dopomóc pasażerom w zmianie rezerwacji lotów. Władze Heathrow zostały ostro skrytykowane w grudniu 2010 r., gdy z powodu obfitych opadów śniegu wstrzymano niemal wszystkie odloty i zaprzestano obsługi przylotów. Tysiące pasażerów, nieuprzedzonych o tym, koczowały w poczekalniach. W następstwie tamtego chaosu przyjęto program inwestycji na 50 mln funtów mający przygotować lotnisko na zimę. Na innym podlondyńskim lotnisku Gatwick odwołano w niedzielę dziewięć lotów. Stansted, Birmingham, Luton i Manchester doświadczyły zakłóceń w sobotę, ale w niedzielę pracowały normalnie. W niektórych rejonach Anglii spadło w nocy z soboty na niedzielę 15-16 cm śniegu. Na wielu drogach stoją samochody porzucone przez kierowców. Z rozkładu jazdy skreślono wiele pociągów. Wprawdzie minister ds. transportu Justine Greening pochwaliła władze Heathrow, ale wielu podróżnych w wypowiedziach dla mediów daje wyraz niezadowoleniu. "Heathrow zlikwidował część operacji, zanim w ogóle spadły pierwsze płatki śniegu. Przyszedł czas na budowę nowego lotniska" - powiedział jeden z nich. Inny dziwił się: "Po co odwoływać loty, skoro władze lotniska zapewniają, że oba pasy startowe mają pełną zdolność operacyjną".