Negocjacje budżetowe to bez wątpienia najtrudniejsze rozmowy między państwami UE. Nigdy w przeszłości przywódcom nie udało się dojść do porozumienia za pierwszy podejściem, już na pierwszym szczycie. Każdy kraj stara się bowiem, by jego składka do unijnej kasy była jak najmniejsza, a jednocześnie chce w jak największym stopniu korzystać z unijnych funduszy. Zwłaszcza teraz, gdy w kryzysie państwom brakuje własnych środków na prowzrostowe inwestycje. "Całe szczęście, że takie negocjacje mamy tylko raz na siedem lat" - mówił kilka dni temu przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. W liście zapraszającym przywódców na czwartkowo-piątkowy szczyt ostrzegł: "Brak porozumienia będzie szkodliwy dla wszystkich. Dlatego dokonałem niezbędnych kroków, by nasze spotkanie mogło być przedłużone, jeśli okaże się to konieczne". Źródła z jego otoczenia mówią, że raczej nie dłużej niż do soboty. Jeśli mimo to rozmowy zakończą się fiaskiem, to kolejny budżetowy szczyt będzie najpewniej w lutym. Dyplomaci, w tym polscy, podkreślają, że Belg jest wyjątkowo zaangażowany, by kompromis osiągnąć już teraz. "Musimy wysłać sygnał, że jesteśmy zdeterminowani do zrobienia wszystkiego, co się da, by wyprowadzić UE z kryzysu" - powiedział Van Rompuy. W tym wypadku bardziej niż o kryzys gospodarczy, chodzi o kryzys zaufania do Europy. Po serii porażek w UE (jak brak porozumienia ws. Grecji i jasnych decyzji co do mechanizmów antykryzysowych jak bezpośrednie dokapitalizowanie banków; porażką zakończyły się negocjacje ws. nowelizacji budżetu UE na 2012, a także budżetu na rok 2013) kraje UE muszą udowodnić, że wciąż chcą i są w stanie działać razem. Dyplomaci bliscy negocjacjom zapewniają, że po dokonanych przez Van Rompuya cięciach z ostatniej propozycji budżetu kompromis na szczycie jest możliwy. "Żaden kraj nie jest zadowolony, ale mamy wrażenie, że jesteśmy blisko porozumienia" - mówiły w środę wysokie źródła UE. Po dokonanych przez gabinet Van Rompuya cięciach około 75 mld euro (w stosunku do mniej więcej bilionowej propozycji KE), teraz projekt budżetu UE zakłada wydatki UE na poziomie 973,2 mld euro (w tzw. zobowiązaniach). To i tak oznacza już duże oszczędności - trwający obecnie budżet UE na lat 2007-13 jest o 20 mld większy (wynosi 993 mld euro), mówią dyplomaci. A więc mówimy już nie tylko o zamrożeniu wydatków, ale realnych oszczędnościach. Wielka Brytania nie kwestionuje tych wyliczeń, ale domaga się jeszcze większych cięć. Dyplomaci szacują, że do spełnienia brytyjskich postulatów trzeba by dokonać kolejnych cięć w wysokości około 60 mld euro. Londyn przekonuje, że nie chce redukcji w funduszach spójności dla nowych, biednych państw UE. "Ale w stosunku do tego, co dostają obecnie z budżetu na lata 2007-13, a nie w stosunku do propozycji KE" - wyjaśnił w środę dyplomata UE. Dla Polski propozycje nowego budżetu, nawet po cięciach, wciąż oznaczają wzrost: mogłaby dostać 73,9 mld euro funduszy spójności, podczas gdy obecna pula to niecałe 68 mld euro. Premier David Cameron, który jeszcze niedawno groził wetem, określając propozycje budżetowe za "niedorzeczne", łagodził w ostatnich dniach ton; jego rzeczniczka zapewniała nawet, że w tym tygodniu kompromis jest możliwy. M.in. dlatego, że Londyn dostał już obietnicę, że rabat brytyjski w składce do unijnej kasy zostanie utrzymany (na szczycie odbędzie się walka o jego wielkość). W środę rzecznik Downing Street powiedział, że wciąż są dziedziny, gdzie można dokonać dalszych redukcji; główny atak Camerona został skierowany na wydatki administracyjne UE. Van Rompuy ściął je "tylko" o 536 mln (proponując m.in. przedłużenie tygodnia pracy eurokratów z obecnych 36,5 do 40 godzin i podniesienie wieku emerytalnego do 65 lat lub 67 dla chętnych), z 63 mld zaproponowanych przez KE. Cameron uważa, że oszczędności powinny być większe, nawet rzędu 1 mld euro rocznie. Jak powiedziały PAP w środę źródła w Radzie UE, tę debatę uważnie śledzą związki zawodowe unijnych instytucji: "Są gotowe w każdej chwili, nawet podczas szczytu, zwołać strajk". Zdecydowanie łatwej niż brytyjskie będzie spełnić postulaty Niemiec, największego płatnika do unijnej kasy. By zredukować budżet o 100 mld euro, jak domagał się Berlin, Van Rompuy musiałby znaleźć na szczycie jeszcze "tylko" około 20 mld euro oszczędności. Źródła unijne wskazują, że najłatwiej będzie ich szukać w funduszu infrastrukturalnym "Connecting Europe", na który przewidziano prawie 50 mld euro, a także w środkach na badania i konkurencyjność. Tyle, że każde, nawet najmniejsze kolejne cięcia zwiększają liczbę niezadowolonych państw. Po propozycji Van Rompuya, która dotknęła w znacznie większym stopniu niż wcześniejsze propozycje Wspólnej Polityki Rolnej, wetem zagroziła Francja. Ale był też inny efekt: Paryż, który dotychczas był w klubie państw płatników netto domagających się cięć, nagle przestał o to apelować z tak dużą determinacją. Niezadowolone są także Włochy, które też cierpią na cięciach w rolnictwie. Rzym też zagroził wetem, kładąc jednak nacisk na niesłuszny - jego zdaniem - rabat brytyjski. Z kolei Budapeszt grozi wetem, jeśli nie dostanie więcej funduszy spójności. Dyplomata węgierski przekonywał w środę, że według obecnych propozycji Węgry straciłyby aż 30 proc. (7,5 mld euro) w stosunku do tego, co dostają z budżetu na lata 2007-13. "Ale nie chcemy (by nasz postulat) został spełniony kosztem Polski" - powiedział PAP ten dyplomata, zapewniając, że grupa przyjaciół spójności wciąż jest "spójna". Dodatkowe fundusze dla Węgier, dodał, można znaleźć w innych niż spójność liniach budżetowych. Dla Polski, nieformalnego lidera liczącej 15 państw grupy spójności, weto jest "ostatecznością", mówił we wtorek premier Donald Tusk. "Nie może być mowy, by kompromis ws. budżetu polegał na zbliżeniu się do propozycji brytyjskiej" - dodał. Najnowsza propozycja Van Rompuya przewiduje dla Polski ok. 73,9 mld euro na politykę spójności oraz około 20 mld na dopłaty bezpośrednie dla rolników. Nie ma dokładnych szacunków z podziałem na kraje środków z II filara WPR (rozwój obszarów wiejskich), po cięciach dokonanych przez Van Rompuya. Nieoficjalne szacunki z ubiegłego roku wskazywały, że gdyby propozycja KE weszła w życie, to Polska dostałaby około 14 mld euro z II filara WPR. Szczyt UE zaczyna się w czwartek o godz. 10 od dwustronnych spotkań Van Rompuya z poszczególnymi liderami państw - mają one trwać do godz. 18. Rozmowę z premierem Tuskiem zaplanowano na godz. 15. Dopiero o godz. 20 rozpoczną się rozmowy plenarne w gronie wszystkich przywódców i z udziałem szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schulza. Wtedy też Van Rompuy wyłoży na stół nową, zrewidowaną po dwustronnych rozmowach wersję budżetu UE. Z Brukseli Inga Czerny