Birmańskie władze ogłosiły żałobę, ponad dwa tygodnie po przejściu kataklizmu przez południowo-zachodnią część kraju. Więcej na ten temat w INTERIA.TV Flagi państwowe na budynkach rządowych, szkołach i większych hotelach obniżono do połowy masztu. Powiewały one we wtorek w strugach deszczu. Nie było jednak minuty ciszy, poświęconej ofiarom katastrofy. W Rangunie duża część mieszkańców zdawała się być niepoinformowana o oficjalnej żałobie. Sklepy i przedsiębiorstwa funkcjonowały jak w zwykły dzień. Komentatorzy mimo wszystko przyznają, że decyzja o ogłoszeniu żałoby narodowej oznacza, iż junta wreszcie uznała skalę katastrofy. Według ostatnich danych na skutek przejścia cyklonu Nargis zginęło 77.738 osób, a 55.917 uznano za zaginione. ONZ i Czerwony Krzyż szacują, że od 1,6 mln do 2,5 mln ludzi potrzebuje natychmiastowej pomocy - schronienia, wody i żywności. Wczoraj szef birmańskich władz 75-letni generał Than Shwe udał się do zdewastowanej przez kataklizm delty rzeki Irawadi, uważanej za spichlerz całego kraju. Dzień wcześniej generał po raz pierwszy odwiedził obozy dla ofiar cyklonu utworzone w Rangunie. - Staruszek musiał być zszokowany widząc rzeczywistą sytuację na własne oczy - mówił anonimowy emerytowany urzędnik państwowy. Generała objeżdżającego zniszczone dzielnice Rangunu i delty pokazała birmańska telewizja państwowa. Birma oszacowała straty na 10 miliardów dolarów. Wczoraj Birma zgodziła się na przyjazd zagranicznych ratowników. Międzynarodową akcję pomocy dla ofiar cyklonu ma koordynować Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN). Wcześniej organizacje humanitarne i agencje ONZ nie dostały pozwolenia na prowadzenie akcji pomocy na dużą skalę. - Są na pewno ludzie w wojsku, którzy widzą, jak to jest ogromne i jak bardzo może się to pogorszyć bez pomocy - powiedział jeden z dyplomatów w Rangunie.