Większość podpaleń miała miejsce w dzielnicy Charlottenburg na zachodzie miasta, gdzie już poprzedniej nocy z poniedziałku na wtorek spłonęło 11 samochodów. Nikt nie został ranny. Według policji podpalenia prawdopodobnie mają podłoże polityczne. Do podobnych incydentów w Berlinie dochodzi od wielu lat i najczęściej są to chuligańskie wybryki lewackich grup, protestujących przeciwko kapitalizmowi oraz gentryfikacji przestrzeni miejskiej. Tylko w tym roku odnotowano ponad 80 podpaleń pojazdów o podłożu politycznym. Płoną głównie samochody drogich marek, jak Mercedes, BMW czy Audi. Berlińska policja przyznaje, że walka z podpalaczami nie jest łatwa. Do podpaleń dochodzi zazwyczaj w bardzo krótkich odstępach czasu w niezbyt oddalonych od siebie miejscach. Według policji sprawca bądź sprawcy mogą poruszać się na rowerach. "W Berlinie mamy ponad 1,2 mln zarejestrowanych pojazdów i setki kilometrów ulic. Podpalenia mają miejsce w różnych częściach całego miasta. Co noc miasto patroluje ponad 100 funkcjonariuszy, ale nie możemy być na każdym rogu w mieście tak dużym, jak Berlin" - powiedział rzecznik policji Frank Millert w rozmowie z telewizją informacyjną N24. Prokuratura oferuje nawet do 5 tys. euro nagrody za informacje, które pomogą schwytać wandali. Millert zauważył też, że w poprzednich latach do podpaleń o podłożu politycznym dochodziło głównie w dzielnicach Berlina, uważanych za bastiony lewaków oraz ulegających gentryfikacji, jak Friedrichshein, Kreuzberg i Prenzlauer Berg, gdzie do odrestaurowanych kamienic chętnie wprowadzają się zamożni berlińczycy i przybysze z zachodnich regionów Niemiec. W ostatnich tygodniach seria podpaleń objęła jednak typowo mieszczańskie dzielnice Charlottenburg oraz Zehlendorf. "To powoduje, że trudniej wyobrazić sobie motyw polityczny ostatnich podpaleń" - ocenił Millert.