W skład koalicji rządzącej wchodzą trzy partie flamandzkie - nacjonaliści z Nowego Sojuszu Flamandzkiego (N-VA), chrześcijańscy demokraci z CD&V i liberałowie z OpenVLD, a także jedyna partia frankofońska - Ruch Reformatorski (MR). Po raz pierwszy od prawie pół wieku w rządzie zabraknie frankofońskiej partii socjalistycznej. Mimo przytłaczającego zwycięstwa w majowych wyborach parlamentarnych, separatyści z N-VA zgodzili się, by premierem po raz drugi z rzędu został przedstawiciel ugrupowania frankofońskiego. Król Belgów Filip I przyjął rano 38-letniego Michela, najmłodszego premiera Belgii od 1841 roku, który przedstawił mu skład rządu: 13 ministrów i czterech sekretarzy stanu. Następnie Michel został zaprzysiężony w trzech urzędowych językach - francuskim, flamandzkim i niemieckim. W skład gabinetu wchodzi trzech flamandzkich wicepremierów: Kris Peeters (CD&V), Jan Jambon (N-VA) i Alexander De Croo (OpenVLD). Peeters będzie odpowiedzialny za zatrudnienie, gospodarkę, handel zagraniczny oraz sprawy konsumentów, a De Croo za współpracę i rozwój, agendę cyfrową i telekomunikację. Jambon, którego agencja AFP nazywa "prawą ręką" szefa N-VA Barta De Wevera, obejmie tekę ministra obrony i spraw wewnętrznych. Sam De Wever postanowił pozostać na stanowisku burmistrza Antwerpii. Jednak, jak pisze agencja AP, wielu obserwatorów to jego nazywa prawdziwym liderem koalicji. "Ten rząd to moja idealna koalicja" - powiedział De Wever gazecie "De Tijd". Ministrem spraw zagranicznych i spraw europejskich został ponownie Didier Reynders z MR. Belgijska prasa zauważa w sobotę, że w rządzie są tylko cztery kobiety. W nowym gabinecie brakuje też przedstawicieli mniejszości, co nie odzwierciedla wielokulturowego charakteru kraju. Jak pisze agencja Reutera, wśród obietnic nowego rządu jest podwyższenie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat do 2030 r. i oszczędności w wysokości ok. 8 mld euro, które mają celu zrównoważenie budżetu państwa do 2018 r. i zmniejszenie zadłużenia. Rząd przewiduje oszczędności w ochronie zdrowia oraz obniżenie niektórych podatków. Przyjrzy się też możliwości przedłużenia działalności niektórych reaktorów jądrowych i planuje wprowadzić zakaz noszenia muzułmańskich chust przez niektóre urzędniczki. Jak pisze Reuters, rząd ten pod wieloma względami różni się od poprzednich: po raz pierwszy w jego skład wchodzi N-VA, po raz pierwszy od 1988 r. nie ma w nim socjalistów i po raz pierwszy od 1958 r. jest w nim tylko jedna partia frankofońska. Koalicję udało się utworzyć po złagodzeniu żądań N-VA dotyczących większej autonomii dla położonej na północy Flandrii, gdzie mieszka 6,5 mln z 11 mln obywateli. Ta kwestia od kilku lat dominuje w belgijskiej polityce i opóźniała formowanie poprzednich dwóch gabinetów. Po poprzednich wyborach w 2010 r. proces tworzenia rządu w Belgii zajął rekordowe 541 dni. Sojusz został nazwany "koalicją kamikadze", ponieważ frankofońscy liberałowie mogą zupełnie przepaść w kolejnych wyborach, jeśli francuskojęzyczni wyborcy będą czuli się zdradzeni. Poprzedni socjalistyczny premier Elio Di Rupo nazwał nowy rząd "antysocjalnym"; jego zdaniem nowy gabinet chce, by Belgowie pracowali więcej i zarabiali mniej. Di Rupo przypomina, że na czele głównych ministerstw stanęli flamandzcy separatyści.