2 listopada w centrum Belfastu znów może być gorąco. W środku miasta w samo południe mogą spotkać się bowiem ludzie, którzy wciąż stoją po dwóch stronach mentalnych barykad. I istnieje duże niebezpieczeństwo że w Belfaście nagle czas może się cofnąć o jakieś dwie, trzy dekady. Miejmy nadzieję, że się nie cofnie, nawet na krótki moment. Ale to, co ma zdarzyć się w niedzielne popołudnie, nieprzyjemnie przypomina ciągnięcie śpiącego tygrysa za ogon... A co ma się wydarzyć? Zacznijmy po kolei - część brytyjskiego kontyngentu niedawno wróciła do domu po odsłużeniu swej tury w afgańskiej prowincji Helman. Część z oddziałów pochodziła właśnie z Irlandii Północnej - byli to zarówno żołnierze uczestniczący w walkach, jak i personel szpitala wojskowego. W najbliższą niedzielę oddziały mają przemaszerować przez centrum Belfastu, by przywitać się z mieszkańcami. I na pewno wiele setek belfastczyków wyjdzie na Donegall Square, by poklaskać swoim żołnierzom - i pewne jest, że wśród nich znajdzie się wielu członków paramilitarnych probrytyjskich organizacji. Spotkają się w centrum? Problem w tym, że na tym samym placu, w sercu Belfastu, przed pomnikiem królowej Wiktorii oraz wielkim, klasycystycznym gmachem ratusza, ma też się odbyć demonstracja zorganizowana przez Sinn Fein. Partia ta, zwana "polityczną przybudówką IRA", protestować ma przeciwko militarnym interwencjom Wielkiej Brytanii w innych krajach. Afganistan Afganistanem, ale pamięć wśród republikańskiej części Ulsterczyków pozostaje silna. Dziesięć lat temu na ulicach ich miast i miasteczek widać było patrole brytyjskiej armii. W Belfaście stały wojskowe wieże strażnicze. A co najważniejsze, od kul brytyjskich żołnierzy zginęły dziesiątki Irlandczyków z Północny. Klaskanie ludziom w takich samych mundurach, w jakich służyli komandosi, którzy rozstrzelali demonstrację w Derry podczas "Krwawej Niedzieli" może rzeczywiście wydawać się im niestosowne. Przedstawiciele Sinn Fein nie odmawiają żołnierzom godnego powitania. Uważają, że bardziej stosowna byłaby jednak spokojna, bardziej rodzinna uroczystość, zorganizowana w kościele lub jakimś innym miejscu publicznym, bo przemarsz wojska przez centrum miasta może budzić mieszane uczucia. Szereg organizacji reprezentujących osoby, których krewni zostali zabici przez wojska podczas "Troubles" - północnoirlandzkiego konfliktu - do ostaniej chwili wzywało ministerstwo obrony do odwołania marszu. - Nie sprzeciwiamy się temu, że bliscy chcą powitać swych ukochanych wracających do domu - mówiła na łamach "Belfast Telegraph" Clara Reilly, pokojowa aktywistka związana z Sinn Fein. - Jednak takie powitanie powinno być godne, a nie wywoływać nowe podziały. Jakby tego było mało, swą obecność zapowiedzieli członkowie radykalnych lewicowych po-irowskich organizacji - sama IRA, jak również Sinn Fein, to organizacje o raczej lewicowym charakterze, więc wszystko, co jest bardziej w lewo i zapowiada protest, może naprawdę zapowiadać kłopoty - którzy już jawnie chcą głosić protest przeciw brytyjskiemu imperializmowi widocznemu w Afganistanie, ale i przejawiającemu się w "okupacji" Irlandii Północnej. Strach między rozsądkiem a radykalizmem O tym, co zdarzyć się może w niedzielę, mówi się w Irlandii Północnej już od dobrych kilku dni. Nawet w miejscowościach oddalonych od Belfastu daje się wyczuć, że ludzie boją się, iż może stać się coś niedobrego. - To wszystko jest niepojęte, to jakby włączyła się jakaś cholerna maszyna czasu i cofnęła nas o 10 czy 15 lat - dziwi się Scott, menadżer jednej z restauracji w Bangor, nadmorskim kurorcie odległym mniej więcej 30 kilometrów od Belfastu. - Nie wiem, czy komuś zależy na tym, by w tym kraju znów wszystko zaczęło się pieprzyć...? Bo ludzie z Sześciu Hrabstw - a przynajmniej zdecydowana ich większość - starają się sami uporządkować swe bolesne wspomnienia. Znaleźć dla nich jakiś sens. Lokalna telewizja jako jeden z głównych nurtów swej publicystyki przyjęła właśnie próbę podjęcia rozliczeń. Próbę podejmowaną przez obie strony konfliktu - oczywiście, można zarzucić, że trochę lepiej są traktowane racje lojalistów, a IRA nie ma tu opinii romantycznych bojowników o jedną Irlandię, tylko raczej terrorystów, ale ważne jest to, że już dekadę po ostatnich krwawych wydarzeniach rozmawia się tu o bolesnej przeszłości w cywilizowany sposób. Oby najbliższa niedziela tego nie zmieniła. Bo mimo wszystko radykałów też tutaj nie brakuje. Będzie to również poważny test dla stabilności rządów w Belfaście - w koalicji są bowiem partie, których liderzy będą w niedzielę brać udział w dwóch różnych demonstracjach. Jeśli test zostanie zdany pomyślnie - nawet z małymi poprawkami - to widma wojny domowej będą już tylko coraz częściej tłem programów historycznych. Gorzej, jeśli w Belfaście w niedzielę cofnie się czas. Szymon Kiżuk