Ahmadineżad karierę polityczną rozpoczął dość wcześnie. Walczył podczas wojny z Irakiem, działał w służbach specjalnych, był dowódcą Gwardii Rewolucyjnej. Jednak wydarzeniem, które otworzyło mu drogę do późniejszej prezydentury był wybór na burmistrza Teheranu w 2003 roku. To tam dał się poznać jako człowiek nieuznający kompromisów i rządzący twardą ręką. Dodajmy, że niezwykle konserwatywną ręką. Twarde rządy burmistrza Jedną z pierwszych jego decyzji był nakaz zamknięcia wszystkich fast foodów w mieście, co zapoczątkowało eliminowanie z miasta wszystkiego, co miało związek z zachodnią demokracją. Kolejnym krokiem nowego burmistrza był zakaz emisji reklam w zachodnim stylu i zwiększenie kontroli nad mediami. Ahmadineżad wprowadził też swoje porządki w urzędach. Zażądał, by wszyscy mężczyźni zapuścili brody, a kobiety korzystały z osobnych wind. Jego poczynania sprawiły, że ówczesny prezydent Iranu nie pozwolił mu na udział w posiedzeniach rządu, choć do tej pory burmistrz stolicy był do nich dopuszczany. Znane stało się powiedzenie Ahmadineżada z tamtych czasów: "Nie po to robiliśmy rewolucję, by mieć demokrację". Droga do władzy Burmistrz Teheranu zamarzył szybko o większej karierze, ale mało kto wierzył w jego szanse. Po pierwszej turze tegorocznych wyborów prezydenckich, w której zajął drugie miejsce, pojawiły się opinie, że kupował głosy i sfałszował wyniki wyborów. Kontrkandydat Ahmadineżada, Mehdi Karroubi, zapowiadał powołanie specjalnej komisji, która miała zbadać przebieg głosowania, ale ostatecznie do tego nie doszło. W drugiej turze Ahmadineżad odniósł już bezapelacyjne zwycięstwo. Poparło go prawie 62 proc. ludności Iranu. Zwycięstwo zawdzięcza przede wszystkim ludziom biednym, którym obiecał, że odda zagrabione przez możnych bogactwa i zaprowadzi społeczną równość. Ciemna przeszłość Tuż po wyborze na prezydenta amerykański "Washington Times" zarzucił Ahmadineżadowi, że przed 26 laty brał udział w porwaniu pracowników ambasady USA w Teheranie. Irańscy terroryści przez 444 dni przetrzymywali wtedy amerykańskich jeńców. Dziennik - powołując się na wypowiedzi trzech Amerykanów, byłych zakładników w ambasadzie USA w Teheranie - poinformował, że Ahmadineżad osobiście przesłuchiwał wówczas zatrzymanych pracowników amerykańskiej placówki. Sam Ahmadineżad stanowczo zaprzeczył tym informacjom. "Wymazać Izrael z mapy" Prawdziwą międzynarodową burzę Ahmadineżad wywołał jednak w październiku, kiedy na konferencji "Świat bez syjonizmu" wezwał do "wymazania Izraela z mapy" i zapowiedział, że nowa fala palestyńskich zamachów zniszczy ten kraj. Powiedział też, że utworzenie Izraela było ciosem, jaki Stany Zjednoczone wymierzyły w świat arabski. W przemówieniu podkreślił, że wycofanie się Izraela ze Strefy Gazy nie było wystarczającym krokiem. Dodał, że walka świata arabskiego z Izraelem to część "historycznej wojny". Powiedział, że uznanie Izraela przez jakiekolwiek państwo arabskie będzie oznaczało, że podpisało ono akt kapitulacji świata muzułmańskiego. Za najlepsze wyjście uznał przeniesienie Izraela do Europy, najlepiej do Niemiec lub Austrii. "Holokaustu nie było" Ostatnio prezydent Ahmadineżad poszedł jeszcze dalej, negując otwarcie holokaust. Ahmadineżad atakował też zachodnią cywilizację. - Jeśli na waszą cywilizację składają się niesprawiedliwe czyny, ucisk i nędza większości na naszym globie, by zapewnić waszym ludziom dobrobyt, to my wołamy wielkim głosem, że nienawidzimy waszej upadłej cywilizacji - wołał. Tłum odpowiadał mu okrzykami "Bóg jest wielki". Tykająca bomba Ahmadineżad czuje się coraz mocniejszy i coraz odważniej forsuje program nuklearny. Twierdzi, że to wyłącznie w celu pozyskania energii, ale większość krajów zachodnich obawia się, że Iran chce wyprodukować broń jądrową. Teheran prowadził z państwami UE, Niemcami, Wielką Brytanią i Francją negocjacje w sprawie swych planów atomowych, ale prezydent Ahmadineżad nie wydaje się skłonny do ustępstw. Podkreśla, że Iran bardzo poważnie podchodzi do obrony prawa swego narodu do badań nad wykorzystaniem energii atomowej "dla celów pokojowych". Sytuacja zrobiła się bardziej napięta po niedawnej wypowiedzi szefa sztabu sił zbrojnych Izraela, generała Dana Haluca, który stwierdził, że Iran w ciągu trzech miesięcy może uzyskać wiedzę potrzebną do produkcji bomby atomowej. Zaniepokojenie tym faktem wykazał także prezydent USA George Bush, który zaznaczył, że na razie względem Iranu nadal będą prowadzone działania "na froncie dyplomatycznym", ale nie wykluczył podjęcia radykalnych kroków, których ostatecznym celem będzie położenie "kresu tyranii". Trudno przewidzieć, czy Stany Zjednoczone odważyłyby się na interwencję zbrojną w Iranie po połowicznym sukcesie misji w Iraku. Pewne jest jednak, że nowy irański prezydent jeszcze nieraz wystawi nerwy światowej opinii publicznej na ciężką próbę. A Iran pod rządami Ahmadineżada powoli staje się tykającą bombą. Byle tylko nie była to bomba atomowa.