Z jednej strony - coś w tym jest. Jeśli podliczyć straty i zyski w geopolitycznej rozgrywce po zimnej wojnie, uzyskujemy następujący wynik: Zachód i jego instytucje (UE i NATO) pozyskały całą Europę Środkową i całe Bałkany (Serbia, Bośnia, Czarnogóra i Macedonia nie weszły - jeszcze - ani do NATO, ani do UE, ale utrzymują prozachodni kurs). Co ważne, udało się też Zachodowi wejść na teren dawnego ZSRR i przyjąć do UE i NATO kraje bałtyckie, pozostające po zachodniej stronie "linii Huntingtona", czyli należące do - "cywilizacji Zachodu". Po stronie "wschodniej" pozostała Ukraina zachodnia ze Lwowem i Iwano-Frankiwskiem, która bardzo mocno się z Europą utożsamia, i która - w przeciwieństwie do reszty kraju - zawsze dokonuje wyraźnie prozachodnich wyborów. Pęknięcie pomiędzy rosyjską a zachodnią "strefą wpływów" przebiega przez środek Mołdawii. Rząd w Kiszyniowie jest raczej prozachodni, ale dwa regiony Mołdawii - Naddniestrze i Gagauzja - opowiadają się bardzo wyraźnie za związkami z Moskwą. Do Naddniestrza - zresztą - efektywna władza Kiszyniowa nie sięga, w regionie tym powstało bowiem quasi-niezależne państwo, które faktyczną niepodległość posiada już od dwóch dekad. Gagauzja z kolei jest autonomią w ramach Mołdawii, której wybór kulturowy i polityczny zwraca region wyraźnie w stronę Rosji. Na Kaukazie sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Armenia jest sojusznikiem Moskwy, jednak Azerbejdżanowi bliżej do pobratymczej językowo, kulturowo i religijnie Turcji. W Gruzji, kraju wybitnie skłaniającym się ku Zachodowi, sukcesem Rosji jest nie tyle włączenie Tbilisi do swojej strefy wpływów, co pozbycie się Saakaszwilego, który wprost manifestował swoją niechęć do Rosji i przyjaźń z Ameryką i Europą. Z drugiej jednak strony Iwaniszwili, choć lżejszy do przełknięcia dla Moskwy niż Saakaszwili, również mocno podkreśla zachodni kurs swojego kraju. Podobnie Janukowycz: komentatorzy przypominają, że zrobił dla integracji europejskiej więcej, niż Tymoszenko. A co do ideowo prozachodniego Wiktora Juszczenki, to ukraiński żart głosił, że jego jedynym pomysłem na wejście do UE było rozbicie pomarańczowych namiotów w Brukseli. Partia Regionów (choć i w niej są podziały) nie ma zbyt dobrych kontaktów z Moskwą, ani politycznego interesu w tym, by się do niej zbliżać. Z Rosją wiąże Regiony co innego. Po pierwsze - kultura: Partia Regionów swoje zaplecze ma we wschodniej części państwa, zdecydowanie rosyjskojęzycznej, mającej poczucie wspólnoty z Rosją i nie zawsze przekonanej do swojej ukraińskości. Po drugie - metody rządzenia i zawłaszczania państwa przez "regionałów" jako żywo przypominają rozwiązania stosowane w Rosji i na Białorusi, a z zachodem Europy zbyt wiele wspólnego nie mają. Dlatego trudno powiedzieć jednoznacznie, że Rosja umocniła swoje wpływy na Ukrainie. Janukowycz nie jest dla Moskwy najwygodniejszym partnerem (są głosy, że o wiele wygodniejszym byłaby Tymoszenko), podkreśla co chwila swoją proeuropejską orientację (choć w sytuacji, w której UE ledwo zipie i nie zamierza się rozszerzać, podkreślanie to pełnić może głównie rolę karty przetargowej w stosunkach z Moskwą). Zresztą - nie jest powiedziane, że w wyborach prezydenckich, które odbędą się w 2015 roku i są o wiele ważniejsze (bo Ukraina ma ustrój prezydencki), nie wygra kandydat opozycji. Nie można bowiem zapominać, że większość Ukraińców poparła opozycję antyrządową, która - gdyby się zjednoczyła - byłaby największą siłą w parlamencie i już teraz zapowiada zwarcie szeregów przeciw Regionom (co prawda poniewczasie, bo gdyby zrobiła to przed wyborami, to może by je wygrała). Ale ten wybór Ukraińców jest dowodem na ważną rzecz: na konsolidację ukraińskiego narodu, który - do tej pory brany dwa ognie przez proeuropejskich nacjonalistów z Galicji z jednej strony i prorosyjski Donbas z drugiej - wytworzył swój "rdzeń", tzw. "trzecią Ukrainę", która - choć pozostaje Rosji stosunkowo bliska mentalnie i cywilizacyjnie, to jednak strzec będzie własnej odrębności. Na ile mocno - to się okaże. Geopolitycznym celem Rosji jest stworzenie wokół siebie bufora ochronnego z przyjaznych (a najlepiej podporządkowanych) państw sobie. Na pierwsze może Moskwa na Ukrainie liczyć. W Gruzji może liczyć co najmniej na życzliwość. Ale pytanie, czy uda jej się politycznie podporządkować sobie Ukrainę i Gruzję - pozostaje otwarte.