Uśmiechnięta twarz szejka
Uwielbiany. Ubóstwiany. Bohater pieśni i poematów. Zawsze tajemniczo uśmiechnięty albo skupiony na modlitwie. Obecny na plakatach, na koszulkach i na flagach. Szejk Nasrallah - wielki przywódca wielkiej partii Hezbollah.
Jego podobizna, jak na XXI wiek przystało, jest prawie wszędzie. Pojawia się na podkoszulkach i kubeczkach. Zawsze w turbanie i na tle żółtych flag z zielonym logo Partii Boga, którego głównym rozpoznawalnym elementem jest kałasznikow. Dziesiątki jego plakatów pojawiają się w zniszczonych wioskach i w południowych dzielnicach Bejrutu. Czasami towarzyszy mu szyicki przewodniczący parlamentu, czasem widoczny jest razem z podobiznami lokalnych polityków lub na tle twarzy męczenników jego armii.
Odkąd Hezbollah ogłosił zwycięstwo w Libanie, wyrazista postać szejka Nasrallaha stała się symbolem wytrwałości i oporu. Jego siła umocniła i zjednoczyła szyitów w całym kraju. To ważne, bo szyici to znacząca, ale mimo wszystko mniejszość w Libanie, zamieszkanym przez chrześcijan i muzułmańskich sunnitów. Izrael atakując zbrojnie umocnił Hezbollah jak nigdy w historii, kolejny raz dając mu powód do istnienia, powód do dalszej walki. Hezbollah dzięki ostatniemu konfliktowi wypromował się jako organizacja broniąca suwerenności kraju, a także realna siła polityczna i zbrojna, będąca w stanie odpowiadać na ataki Izraela.
Szklarze z Hezbollahu
Hezbollah faktycznie sprawuje kontrolę nad południową częścią kraju, nie tylko poprzez obecność swoich sił zbrojnych, ale także całej infrastruktury cywilnej, włączając w to pomoc medyczną, sieć pomocy społecznej, a nawet quasi administrację. Dzięki swej prężności oraz znacznemu wsparciu finansowemu pochodzącemu z zagranicy, Hezbollah w ciągu ostatnich dziesięciu lat wyrósł na lidera ludności szyickiej i każdy konflikt z Izraelem wzmacnia i konsoliduje tę organizację, niwelując znaczenie innych szyickich grup politycznych i czyniąc Hezbollah praktycznie monopolistą w sferze polityki na południu kraju.
Znaczna większość poszkodowanych rodzin libańskich otrzymała pomoc rzeczową i finansową od Hezbollahu. Pracownicy cywilni Hezbollahu przeprowadzili dokładną analizę zniszczeń, odwiedzając każdy dom, każde mieszkanie, każdą rodzinę na południu kraju i w bejruckiej dzielnicy Dachia. W Tyrze, największym mieście libańskiego południa, doszło nawet do takiej sytuacji, że wynajęci przez Hezbollah szklarze wstawili szyby we wszystkich mieszkaniach, które ucierpiały w trakcie bombardowań. Działania takie zapewne wywołają wzrost tolerancji i sympatii dla działań Hezbollahu i dlatego są realizowane szybko, zanim dotrze oficjalna pomoc ze strony rządu libańskiego.
Przekroczone bariery
Atakując izraelski patrol, zabijając ośmiu, a uprowadzając dwóch żołnierzy, Hezbollah otworzył puszkę Pandory. Dziesiątki tysięcy domostw zostało całkowicie zburzonych bądź uszkodzonych w czasie walk i izraelskich nalotów. Hezbollah nie pozostając dłużnym wystrzeliwał rakiety, podobne do rosyjskich katiuszy, w kierunku miast i wiosek po izraelskiej stronie granicy, starając się siać zniszczenie i strach. Ponad 40 izraelskich cywili i ponad 100 żołnierzy zginęło w czasie 34 dni walk.
Izrael natomiast w ostatnich dniach nalotów użył bomb kasetonowych, które eksplodując ponad powierzchnią ziemi, rozprzestrzeniają dziesiątki małych ładunków wybuchowych, z których tylko część wybucha, a około 10-15 proc. przekształca się w aktywne ładunki działające podobnie jak mina. Taki ładunek wielkości dużego zegarka na rękę albo małego pudełeczka z kremem potrafi dotkliwie zranić, a nawet zabić.
Według statystyk ONZ, od czasu zawieszenia broni ponad 80 osób zostało ofiarami tych ładunków, wśród nich dzieci, które powróciły wraz ze swymi rodzicami do ruin domostw próbując rozpocząć nowe życie. Sekretarz generalny ONZ potępił użycie bomb kasetonowych, a na wniosek Libanu wszczęte zostało śledztwo dotyczące łamania przez Izrael praw człowieka.
O ile Izrael niszcząc budynki w Tyrze czy Bejrucie tłumaczył swoje akcje chęcią zniszczenia infrastruktury Hezbollahu, o tyle trudno zrozumieć, dlaczego zniszczono także drogi i mosty w rejonach niezamieszkanych przez szyitów, a słynne z telewizyjnych relacji zbombardowane wiadukty na autostradzie wiodącej na południe wywołują jedynie codzienną frustrację i rosnącą nienawiść wszystkich podróżnych. Tak samo trudnym do zrozumienia jest wysadzanie w powietrze i ostrzeliwanie opuszczonych budynków typu szkoła, klinika czy szpital.
Atak na libańskie zbiorniki z olejem, znajdujące się na południe od Bejrutu, spowodował niewyobrażalne skażenie wody i wybrzeża. Plama oleju, która rozprzestrzeniła się na setki kilometrów, praktycznie pozbawiła pracy tysiące niezamożnych rybaków, w większości chrześcijańskich maronitów. Znacznie zmniejszyła też dochody hotelarzy, zarówno tych wielkich jak i tych małych hoteli. Pomimo intensywnej akcji likwidacji skutków wycieku, rozpoczętej zaraz po podpisaniu zawieszenia broni, czarny pas ropy ciągle pokrywa ponad połowę wybrzeża libańskiego. Libańscy hotelarze podkreślają, że to uderzenie miało na celu likwidację konkurencji dla izraelskich kurortów i wyeliminowanie dochodów z turystyki, będącej znaczną częścią libańskiego budżetu. Kto wie, ile prawdy jest w słowach przedsiębiorców, a ile żalu z utraconych zysków.
"Made in USA"
Choć Izrael odniósł znacznie większy sukces militarny, jeżeli tak można określić zniszczenie południa kraju i przedmieść Bejrutu, to jednak właśnie szejk Nasrallah ogłosił zwycięstwo. Tysiące plakatów w całym kraju podkreślają triumf Hezbollahu, a w telewizji można obejrzeć reklamy pełne zdjęć ofiar i walczących niezłomnie bojowników. Olbrzymie, profesjonalnie wykonane billboardy ukazujące zniszczone budynki, są opatrzone etykietką "Made in USA", a inne znowu przedstawiają ciało zabitej małej dziewczynki z podpisem "Extremally accurate target", czyli "Bardzo precyzyjny cel". Większość reklam i plakatów zawiera wątek jedności kraju i walkę ze wspólnym wrogiem.
Kiedy rozmawiałem niedawno z jednym z lekarzy, szyitą mieszkającym w Tyrze, ale nie angażującym się w bieżącą politykę, usłyszałem, że w tym konflikcie trzeba było się za kimś opowiedzieć, nawet nie popierając zwolenników Nasrallaha. Do wyboru był tylko Izrael albo Hezbollah. Wybór był oczywisty. Izrael przekraczając kolejne bariery w tym konflikcie tracił resztki zrozumienia dla swoich działań i praktycznie nie ma już żadnej znaczącej grupy społecznej w Libanie, która go nie potępia.
Ostatnia demonstracja poparcia i swego rodzaju parada zwycięstwa ukazała nie tylko siłę Hezbollahu, ale także znaczny poziom poparcia u innych grup politycznych i zwykłych przeciętnych obywateli. Dzięki kampaniom reklamowym i setkom plakatów i billboardów, zwycięstwo ma teraz uśmiechniętą twarz szejka Nasrallaha, a znienawidzony wróg jest już wrogiem ogromnej większości Libańczyków. Nie trudno się domyśleć, że to silne ugrupowanie szyickie, rozpocznie teraz kampanię polityczną w celu umocnienia swej pozycji w rządzie libańskim i strukturach władzy. Delikatna, lecz zrównoważona struktura podziału władzy, jaka utrzymuje się od lat 90., może zostać teraz zachwiana, a konsekwencje tego są trudne do przewidzenia. Osłabiony libański rząd na pewno nie będzie sprawował lepszej kontroli nad szczelnością granic kraju i nad rosnącą siłą bojówek i grup paramilitarnych. Rząd izraelski o tym wie doskonale i dlatego zabiega o szybkie rozmieszczenie wojsk oenzetowskich.
"Kto szybko daje, dwa razy daje"
Włosi, którzy szybko zareagowali na apele ONZ i wysłali swe wojska, nie tylko wylądowali na libańskich plażach w świetle fleszy agencji z całego świata, ale także uzyskali olbrzymi kredyt sympatii i zaufania w społeczeństwie libańskim. Stare polskie powiedzenie "Kto szybko daje, dwa razy daje" wydaje się tu najlepszym komentarzem.
Wojska kolejnych krajów już bez rozgłosu przybywają dzień po dniu do Libanu, aby służyć tu pod flagą ONZ w ramach kontyngentu UNIFIL. Francuzi reperują mosty i drogi, Hiszpanie i Włosi zaczęli patrolować drogi, a niemiecka marynarka wojenna już wkrótce będzie kontrolować morskie granice Libanu. Polskie oddziały stacjonujące w Naqurze i Tebninie już cieszą się w Libanie bardzo dobrą opinią i zapewne ich wzmocnienie te odczucia jedynie spotęguje. Z miasta zniknęły już plakaty krytykujące ONZ za opieszałą reakcję, a koszulki z napisem "UNjust" czyli "niesprawiedliwość", z podkreślonymi grubą czcionką literami UN pochodzącymi od angielskiej nazwy ONZ - United Nations, zastąpiły te wzywające do jedności i odbudowy kraju, wyrażane przez sadzonkę drzewa cedrowego, będącego symbolem tego słonecznego kraju.
Być może cedrowa sadzonka będzie wzrastała w spokoju i w przyszłości Libanu zdarzy się takie pokolenie, które nie będzie miało "swojej" wojny, a Liban znowu będzie nazywany Szwajcarią Orientu.
Tomek Błasiak, Bejrut