Republikanie i ich sojusznicy w mediach bez ogródek oskarżają obóz Gore'a o upolitycznianie wyborów i szkodzenie interesom USA. Konserwatywny "The Wall Street Journal" nazwał akcję Demokratów konstytucyjnym "zamachem stanu". Dziennik nawiązuje wręcz do skandali w Białym Domu, sugerując, że powyborcze działania Gore'a są zgodne z właściwymi - zdaniem gazety - dla administracji Clintona zwyczajami "łamania prawa dla korzyści politycznej". Nawet liberalny "The New York Times" wyraża opinię, że poparcie dla pozwów w sprawie wyborów było przedwczesne. - Martwi to, że niektórzy współpracownicy Gore'a mówią o kryzysie konstytucyjnym i próbach zablokowania głosowania w Kolegium Elektorskim - pisze nowojorski dziennik. Jego zdaniem, błędy w przygotowaniu wyborów na Florydzie "nie uzasadniają długiej batalii prawnej, która paraliżuje proces przekazania władzy, podważa ostateczność wyborów prezydenckich i denerwuje świat, który uważa USA za model politycznej stabilizacji". Były szef kancelarii prezydenta Clintona, Leon Panetta, wezwał obie strony do "zaakceptowania ostatecznego wyniku dla dobra kraju". Demokratyczny senator Bob Kerrey skrytykował ponowne liczenie głosów jako "zawodne" i powiedział: - Jeden z nich (Gore albo Bush) musi wreszcie oświadczyć: ja przegrałem, pan wygrał - nawet jeśli w to wątpi.