Zielone światło dla tarczy to reakcja na ostatnie rewelacje dotyczące programów zbrojeń krajów należących do "osi zła". Administracja unika porównań sytuacji w Korei Północnej i w Iranie z Irakiem, twierdząc, że na każde z tych zagrożeń trzeba odpowiadać inaczej. Jednak nie przeczy, że tarcza ma chronić właśnie przed takimi nieobliczalnymi reżimami (czyli właśnie "osią zła"), które posiadają niebezpieczną broń. To jednak nie wszystko. George W. Bush od początku zapowiadał, że stworzenie podstaw takiego systemu jest celem jego administracji. Z pewnością chce więc wywiązać się z tej obietnicy przed wyborami w 2004 roku. Wreszcie polityczne okoliczności na arenie międzynarodowej sprzyjają takiemu posunięciu. Świat koncentruje się na możliwym konflikcie z Irakiem. Reakcje na dzisiejszą deklarację z pewnością nie będą zbyt głośne. Na razie system obrony antyrakietowej nie imponuje jednak skutecznością. Po 8 próbach udało się zestrzelić jedynie 5 rakiet imitujących atak wroga. Jednak podczas wczorajszej konferencji prasowej amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld przekonywał: - Oczywiście, że lepiej jest mieć takie możliwości niż ich nie mieć wcale. I to właśnie robimy. Na czym ma polegać ograniczony program budowy tarczy antyrakietowej, który chcą wdrożyć Amerykanie? Na początek będą to naziemne wyrzutnie pocisków przechwytujących. Bazą pierwszych dziesięciu z nich będzie Fort Greely na Alasce i być może baza wojsk powietrznych Vandenberg w Kaliforni. W ciągu następnego roku-dwóch przybędą kolejne. Ich zadaniem będzie niszczenie ewentualnych rakiet dalekiego zasięgu. System wykrywania i niszczenia rakiet krótkiego i średniego zasięgu będzie budowany w oparciu o okręty wojenne klasy Aegis. Amerykanie proszą też Europejczyków o modernizację stacji radarowych na Grenlandii i w Wielkiej Brytanii. Program jest bardzo kosztowny. Na budowę tarczy zarezerwowano w budżecie federalnym na 2003 rok 7,8 miliarda dolarów. Ale jak oceniają eksperci, konieczne będzie jeszcze dodatkowe półtora miliarda na najbliższe dwa lata.