15 marca swoje zdanie wyrazili mieszkańcy Florydy, Ohio, Illinois, Karoliny Północnej i Missouri. I wyrazili się bardzo jasno: Republikanie widzą w Białym Domu Donalda Trumpa, Demokraci Hillary Clinton. Czy Cruz zatrzyma Trumpa? Donald Trump przegrał jedynie w Ohio z tamtejszym gubernatorem - Johnem Kasichiem. I to wyraźnie. Kasich zdobył 46,8 proc. głosów, Trump 35,7 proc. Pozostałe stany padły jednak łupem miliardera. Okazałe było zwłaszcza zwycięstwo na Florydzie, gdzie Trumpa poparło 45,8 proc. głosujących, a drugiego Marco Rubio 27 proc. Floryda miała być przełomem w kampanii Rubio. 44-letni polityk reprezentuje ten stan w amerykańskim Senacie, a zwycięzca prawyborów na Florydzie zgarniał całą pulę 99 delegatów. Delegatów wziął jednak Trump, a Rubio po porażce na własnym terenie nie miał innego wyjścia. Musiał złożyć broń. Tym bardziej, że w pozostałych stanach wypadł bardzo, bardzo słabo. Odpadnięcie Marco Rubio to bolesny cios dla Partii Republikańskiej. Partyjny establishment nie znosi ani Trumpa, ani jego głównego konkurenta, Teda Cruza. A Rubio był taki energiczny, utalentowany, przystojny, elokwentny... na dodatek Latynos. I jeszcze wygrywał z Clinton w sondażowych symulacjach. Wymarzona kandydatura. Marco Rubio nie zaproponował jednak idei, która porwałaby wyborców. Pozostał w blokach startowych jako dobry materiał na kandydata. Fatalnie wypadł w jednej z republikańskich debat, kiedy jak robot powtarzał w kółko tę samą kwestię. Wreszcie w akcie desperacji zniżył się do poziomu Donalda Trumpa, śmiejąc się z jego dłoni i żartując, że "zsikał się w majtki". Nic dziwnego, że takie rozpaczliwie miotanie się w walce o głosy nie uwiodło republikańskich wyborców. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Tedem Cruzem, senatorem z Teksasu. We wtorek, co prawda, nie wygrał w żadnym ze stanów, ale deptał Trumpowi po piętach w Missouri i w Karolinie Północnej. Cruz bardzo zręcznie prowadzi swoją kampanię, proponuje wyborcom konserwatywną kontrrewolucję i otwarcie gardzi "waszyngtońskimi elitami". Jeśli wyborcy Marco Rubio przerzucą swoje głosy na niego, to może jeszcze powalczyć z Trumpem. Bo chyba nikt się nie łudzi, że umiarkowany i wyważony John Kasich powtórzy sukces z Ohio gdziekolwiek indziej. Licznik delegatów jasno jednak wskazuje, że zdecydowanie najbliżej nominacji jest Donald Trump. Wbrew mediom i wbrew partii. Miliarder zapewnił już sobie poparcie 621 delegatów, a do nominacji potrzeba 1237. Ted Cruz ma tymczasem 396 delegatów, a John Kasich 138. Trudno sobie wyobrazić, co musiałby zrobić Trump, by obraz sytuacji się zmienił. Tym bardziej że jego notowania w sondażach ogólnokrajowych (przeprowadzanych wśród Republikanów) utrzymują się na ponad 40-procentowym poziomie. Hillary Clinton odjeżdża... Bernie Sanders walczy dzielnie, ale to Hillary Clinton wysunęła się we wtorek na bardzo wyraźne prowadzenie. Clinton wygrała we wtorek we wszystkich pięciu stanach. A były to stany duże, z dużą liczbą delegatów. Była sekretarz stanu wygrała wyraźnie na Florydzie, w Ohio i Karolinie Półocnej. O dwa punkty procentowe wyprzedziła Sandersa w Illinois, natomiast w Missouri zdobyła raptem 600 głosów więcej. W tej chwili Clinton ma 1074 delegatów, a Sanders - 762. Na dodatek Clinton popiera ponad 400 superdelegatów, a więc prominentnych działaczy, którzy na konwencji krajowej nie będą związani wolą wyborców. Sztab Berniego Sandersa ostrzył sobie zęby przede wszystkim na Ohio. Tam 74-letni senator skoncentrował większość swoich działań w ostatnich dniach. Nie przewidział jednego. Niezależni wyborcy (nieidentyfikujący się ani z Republikanami, ani z Demokratami) gremialnie udali się na prawybory Republikanów, by zagłosować na Johna Kasicha przeciwko Donaldowi Trumpowi. Uderzyło to w Sandersa, który wcześniej wygrywał z Clinton właśnie dzięki wyborcom niezależnym. Choć nominacja dla Clinton wydaje się w tej chwili nieunikniona, to Sandersa czeka zupełnie przyjemny marzec i kwiecień. W zdecydowanej większości głosujących wtedy stanów to senator z Vermont jest faworytem. Strata w delegatach jest jednak duża. Hillary Clinton wygrywa prawybory dzięki ogromnemu poparciu ze strony mniejszości etnicznych i to może być również klucz do jej zwycięstwa w wyborach powszechnych. Tego jeszcze nie grali "Hillary Clinton i Donald Trump zdobywają głosy, ale nie serca" - pisze w środę "The New York Times". Jeśli w wyborach prezydenckich rzeczywiście zmierzą się Clinton i Trump, to będziemy mieli sytuację bez precedensu. Eksperci nie potrafią wskazać wyborów z przeszłości, w których zmierzyliby się kandydaci tak... nielubiani. Według najnowszego sondażu Gallupa, 53 proc. Amerykanów ma złe zdanie o Hillary Clinton, a 63 proc. o Donaldzie Trumpie.