O problemie braku "różnorodności" w rządzie czarnoskórego prezydenta napisał w czwartek dziennik "Washington Post". Ale także inne media zwróciły na to uwagę. Autor popularnego satyrycznego program telewizyjnego "Daily Show" Jon Steward zaatakował Obamę za - jak to określił - "Zero Dark Appointees", czyli brak nominacji dla Afroamerykanów. Jak dotychczas nominacje na wszystkie najważniejsze stanowiska: sekretarza stanu, dyrektora CIA, ministra finansów oraz ministra obrony otrzymali biali mężczyźni. Oczekuje się, że niebawem Obama mianuje kobietę, Ginę McCarthy, szefową Agencji Ochrony Środowiska; wcześniej kobieta dostała też tekę spraw wewnętrznych (resort ten zajmuje się zasobami naturalnymi i ochroną przyrody). "Ale odpływ przedstawicieli mniejszości z gabinetu jest ewidentny: dwóch z czterech dotychczasowych czarnoskórych członków gabinetu oraz obu latynoskich odeszło lub zapowiedziało odejście. Pozostaje tylko jeden z dwóch zatrudnionych podczas pierwszej kadencji Amerykanów azjatyckiego pochodzenia" - wylicza "WP". Problemem nie powinien być brak wykwalifikowanych kandydatów. Demokratyczny kongresmen z Florydy Alcee Hastings ujawnił, że Obama nie wybrał do administracji ani jednej osoby spośród 61 kandydatur wysłanych do Białego Domu przez kongresmenów afroamerykańskich (Congressional Black Caucus). Do obsadzenia Obamie pozostało wciąż siedem stanowisk (m.in. sekretarzy ds. handlu, transportu i pracy). By osiągnąć poziom różnorodności rasowej z pierwszej kadencji, musiałby aż pięć z nich przydzielić przedstawicielom mniejszości, co zdaniem mediów jest mało prawdopodobne.