37-letni pastor baptystyczny Ryan Marlow trafił do szpitala pod koniec sierpnia. Mężczyzna zaraził się listeriozą. Jest choroba zakaźna spowodowana spożyciem pokarmu zanieczyszczonego bakteriami listeria monocytogenes, które występują powszechnie w środowisku naturalnym w wodzie i glebie. Choroba jest bardzo niebezpieczna dla człowieka - od 20 do 30 procent infekcji kończy się śmiercią. Miał zostać dawcą organów Stan mężczyzny bardzo szybko zaczął się pogarszać. Ojciec trójki dzieci cierpiał na silny obrzęk mózgu i w końcu zapadł w śpiączkę. Mężczyzna przeszedł operację mózgu, jednak po kilku dniach walki o jego życie lekarze orzekli śmierć mózgu i stwierdzili jego zgon. Zgodnie z prawem Karoliny Północnej lekarz może uznać osobę za zmarłą, jeśli nie wykazuje ona żadnej aktywności mózgu. Lekarze postanowili jednak nie odłączać pacjenta od aparatury podtrzymującej życie, aby pobrać od niego organy do transplantacji. W dzień, kiedy miało się to stać, rodzina przyjechała do szpitala, aby po raz ostatni pożegnać się z 37-latkiem. Wtedy wydarzył się cud. Rokowanie nie są dobre Tuż przed przetransportowaniem na salę operacyjną mężczyzna "ożył". Jego krewni zauważyli, że porusza stopami. Lekarze natychmiast przeprowadzili dodatkowe badania. Okazało się, że mózg mężczyzny faktycznie nie jest martwy. O wszystkim opowiedziała w relacji wideo Facebooku żona pastora. - Według tych lekarzy mój mąż powinien teraz być w zakładzie pogrzebowym. Bóg go tu trzymał - powiedziała kobieta. Mimo że mężczyzna teraz oficjalnie żyje, rokowanie nie są dobre. 37-latek nadal jest w śpiączce i jest podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Lekarze twierdzą, że nie będzie w stanie w pełni wyzdrowieć. Rodzina wierzy jednak, ze dojdzie do kolejnego cudu i mężczyzna wróci do zdrowia. - Wszystko jeszcze może być dobrze. Ale to wykracza już poza wiedzę medyczną, wszystko jest w rękach Boga - powiedziała żona mężczyzny w innym nagraniu.