"Nie możemy oddzielać handlu od szerszej kwestii przywództwa USA na świecie. Jeśli wycofamy się z handlu, to zniszczymy naszą globalną rolę" - mówił Kerry w przemówieniu wygłoszonym w waszyngtońskim think tanku Atlantic Council. Przyznał, że rozumie obawy dotyczące umów handlowych, wyrażane m.in. przez związki zawodowe i sporą grupę Demokratycznych deputowanych, ale przekonywał, że w dobie globalizacji USA nie mogą sobie pozwolić na izolację. "Zaakceptowanie globalizacji może być trudne, ale udawanie, że nie istnieje, byłoby katastrofą" - powiedział. Wskazał, że aż 95 proc. klientów handlowych USA żyje poza granicami kraju. To Stany Zjednoczone - argumentował - powinny określać zasady globalnej gospodarki, a nie kraje, które mają znacznie niższe standardy dotyczące ochrony środowiska czy praw pracowniczych. "Porażka byłoby przestępstwem wobec naszej gospodarki" - powiedział. Odnosząc się do negocjowanej nowej umowy handlowo-inwestycyjnej z Unią Europejską (TTIP), Kerry wyraził opinię, że będzie ona "filarem transatlantyckiej wspólnoty", gdyż umożliwi USA i UE "połączenie sił gospodarczych" z obopólną korzyścią. Argumentował, że przełoży się to nie tylko na nowe miejsca pracy i wzrost gospodarczy, potrzebne w tak wielu krajach Europy, ale wzmocni też wspólne transatlantyckie przywództwo na świecie w kwestiach bezpieczeństwa czy walki ze zmianami klimatu. "TTIP wzmocni nasze wspólne wysiłki, by walczyć z ekstremizmem, wspierać suwerenność Ukrainy, budować bezpieczeństwo i niezależność energetyczną wielu państw w Europie, które obecnie polegają na tylko jednym źródle (dostaw energii): Rosji" - oświadczył Kerry. Jego przemówienie było zaadresowane przede wszystkim do kongresmenów. Sekretarz stanu USA apelował o przyjęcie zgłoszonego w ubiegłym tygodniu projektu ustawy, która umożliwi tzw. szybką ścieżkę aprobaty umów handlowych przez Kongres. Administracja Baracka Obamy prowadzi obecnie negocjacje ws. dwóch dużych umów handlowych. Jedna to transatlantycka umowa o wolnym handlu i inwestycjach z Unią Europejską (TTIP), a druga, znacznie bardziej zaawansowana, obejmuje poza USA 11 krajów Azji i Pacyfiku: Australię, Brunei, Kanadę, Chile, Japonię, Malezję, <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-meksyk,gsbi,4248" title="Meksyk" target="_blank">Meksyk</a>, <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-nowa-zelandia,gsbi,4263" title="Nową Zelandię" target="_blank">Nową Zelandię</a>, Peru, Singapur i Wietnam (TPP). Jak przekonywał Kerry, są to "najważniejsze w naszej historii negocjacje handlowe", a przyjęcie ustawy o "szybkiej ścieżce" pozwoli administracji na niezbędną "elastyczność" i wiarygodność w negocjacjach. Przyjęcie ustawy oznacza bowiem, że po zakończeniu przez administrację USA negocjacji z partnerami (np. Komisją Europejską w przypadku umowy TTIP) Kongres będzie mógł w głosowaniu zaaprobować lub odrzucić umowę, ale nie będzie mógł już wnosić do niej poprawek, co mogłoby podważyć wynegocjowane wcześniej przez rząd ustalenia. Tak samo będzie w przypadku Parlamentu Europejskiego, który też nie będzie mógł zmieniać treści umowy, lecz jedynie zagłosować za lub przeciw. Obama już od dawna apeluje o tę ustawę do Kongresu, argumentując, że TTP i TTIP "pomogą zdobyć nowe rynki dla produktów Made in USA". W odpowiedzi dotychczas słyszał jednak sprzeciw zwłaszcza Demokratów, spośród których wielu podziela obawy związków zawodowych, że umowy handlowe, a szczególnie liberalizacja handlu z Azją, są zagrożeniem dla części krajowej produkcji. Paradoksalnie Obama może w tej sprawie liczyć bardziej na republikańską opozycję, która od stycznia przejęła kontrolę nad Kongresem. Republikanie są tradycyjnie partią bardziej prorynkową i przychylną umowom o wolnym handlu. Z Waszyngtonu Inga Czerny