Po naradzie na temat Afganistanu, jaką prezydent Barack Obama odbył w środę ze swoimi współpracownikami, Biały Dom wydał komunikat, w którym podkreśla, że dalsze zaangażowanie militarne USA w tym kraju zależy m.in. od polityki Karzaja. "Prezydent uważa, że musimy jasno dać do zrozumienia afgańskiemu rządowi, że nie będziemy zaangażowani w Afganistanie bez końca. Po latach istotnych inwestycji ze strony narodu amerykańskiego rządzenie tym krajem musi się poprawić w niedługim czasie" - oświadczył Biały Dom. Zastrzeżenia wobec Karzaja nie są nowe - w sierpniu zarzucono mu fałszerstwa w wyborach prezydenckich. Waszyngton od dawna ma pretensje o korupcję w Kabulu i układy prezydenta z watażkami afgańskimi, żyjącymi z handlu narkotykami. W środę ujawniono, że ambasador USA w Kabulu Karl W. Eikenberry zwrócił się w liście do Obamy, by wstrzymał się ze zwiększeniem wojsk, dopóki Karzaj nie udowodni, że jest gotów rzeczywiście walczyć z korupcją i poprawić administrowanie krajem. Ambasador Eikenberry sprzeciwił się tym samym planowi dowódcy wojsk w Afganistanie, generała Stanleya McChrystala, który domaga się przysłania dodatkowych sił w liczbie od 20 do 40 tysięcy żołnierzy. Opinia Eikenberry'ego - zauważają komentatorzy - może mieć dla Obamy tym większą wagę, że jest on emerytowanym generałem i sam był dowódcą wojsk w Afganistanie. Plan McChrystala popierają: minister obrony Robert Gates, przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów admirał Mike Mullen i sekretarz stanu Hillary Clinton. Sprzeciwiają się mu wiceprezydent Joe Biden i demokratyczni przywódcy w Kongresie. Eskalacja wojny w Afganistanie nie jest popularna w USA. Większość Amerykanów jest przeciwna zwiększaniu tam liczby wojsk. Wojna trwa już 8 lat, ofensywa talibów nasiliła się w tym roku i straty sił USA i NATO rosną.