W manifestacji mogło wziąć udział od kilkuset do tysiąca osób. Niosły one biało-czerwone flagi, miały też szaliki z polskimi barwami. Odśpiewano Mazurka Dąbrowskiego. Uczestnicy demonstracji zebrali się najpierw na parkingu przed sklepem w dzielnicy Portage Park, gdzie zginął zastrzelony w niedzielę wielkanocną Polak. Stamtąd przemaszerowali pod kościół św. Ferdynanda. - Zgromadzeni modlili się za duszę młodego Polaka, domagając się sprawiedliwości, szybkiego działania policji: złapania i osądzenia zabójcy. Wśród wznoszonych haseł pojawiły się m. in.: "Żądamy sprawiedliwości" oraz "Każde życie jest ważne" - powiedział mieszkający w Chicago dziennikarz Marek Bober. Polonia bez liderów W opinii dziennikarza po raz kolejny okazało się, że Polonia nie ma mocnych liderów, ani przedstawicieli we władzach lokalnych. Jak ocenił, ich głos byłby ważny, aby wywrzeć większy nacisk na policję w celu przekazania oficjalnych informacji w sprawie zbrodni. W trakcie demonstracji pojawiły się też wyrazy poparcia dla policji i flagi imitujące amerykańskie, utrzymane w biało-granatowych kolorach. Odzywały się jednocześnie głosy z apelami o przyspieszenie śledztwa. - Według niepotwierdzonych informacji podejrzanego udało się policji zidentyfikować, przesłuchać, ale nie postawiono mu jeszcze zarzutów. Z kolei zgodnie z innymi doniesieniami, podejrzany nadal jest poszukiwany i ciągle trwa śledztwo - powiedział Bober. "Krwawa Wielkanoc" Chicago ma opinie niebezpiecznego miasta. W świąteczny weekend, kiedy zginął Polak, doszło tam do wielu incydentów, w których postrzelono 34 osoby. Było osiem ofiar śmiertelnych. Lokalne media nazwały ten czas "krwawą Wielkanocą". Media amerykańskie nawiązywały też do zabójstwa Marchewki. Pokazywały pochodzące z kamer rozstawionych w sklepie i na parkingu nagrania ukazujące przebieg zajścia. Mówił o tym Hubert Rudnicki, który zaznaczył, że wraz z żoną byli najbliższymi przyjaciółmi zabitego. Nie przypisywał sobie zasługi zorganizowania protestu. Twierdził, że była to spontaniczna reakcja wielu porażonych morderstwem ludzi, a przed demonstracjami nie powstrzymały ich restrykcje wiążące się z pandemią COVID-19. Jak dodał przyłączyli się do niej Amerykanie, Hindusi i inni. - Nie chcemy, żeby do nas strzelali jak do kaczek. (...) To jest protest przeciwko przemocy w mieście. Domagamy się złapania mordercy i sprawiedliwości. Wstrząsnęło to wszystkimi. Policja nas wspiera, przyjeżdżają do nas, razem z nami się modlili i płakali. Teraz większe prawa ma bandyta niż policjant czy zwykły człowiek - argumentował Rudnicki. Jak dodał, niektórzy funkcjonariusze chodzili razem z Marchewką do szkoły. Po ukończeniu liceum pracował w firmie specjalizującej się w czyszczeniu urządzeń ogrzewczo-chłodzących. Zobacz także: Chicago: Siedmiolatka zastrzelona na parkingu przed McDonald's Mord na parkingu Powołując się na ojca zamordowanego, Rudnicki przypomniał, że tragedię zainicjowało na parkingu przypadkowe, uderzenie bez śladu przez Marchewkę drzwiami samochodu w drzwi jego późniejszego zabójcy. Poinformowała go o tym przez telefon siedząca w samochodzie kobieta. Według Rudnickiego do sprzeczki doszło już w sklepie, ale Polak nie chciał awantury. Po zrobieniu zakupów poszedł do auta, lecz kiedy odjeżdżał, mężczyzna rzucił czymś w jego samochód. - Kuba wyszedł do niego, ale ten człowiek czekał z pistoletem, toteż nie miał już jak uciekać i próbował się bronić. W samoobronie chciał go obezwładnić i wyrwać mu pistolet. Doszło do szarpaniny - relacjonował Rudnicki. Wyjaśnił, że jego przyjaciel został postrzelony w brzuch, druga kula musnęła go w głowę, a napastnik uderzył go jeszcze pistoletem w głowę i zbiegł. Jakub Marchewka został przewieziony do szpitala Loyola University Medical Center w Maywood, gdzie stwierdzono jego zgon. Pogrzeb Jakuba Marchewki ma się odbyć w Radomiu. Darmowy program - rozlicz PIT 2020