Nie do końca wiadomo, co kieruje kandydatami, gdy decydują się na rozmijanie się z prawdą, jak zwykło się eufemistycznie nazywać kłamstwa. Każda nieprawda prędzej czy później zostanie ujawniona i nagłośniona. Albo zrobią to media, albo wyborcy w internecie, albo sztaby wyborcze, które zatrudniają przecież dziesiątki ludzi do szukania haków na konkurenta. Łatka patologicznego kłamcy przylgnęła do Hillary Clinton i trzeba przyznać, że kandydatka przez lata robiła wiele, by utrzymywać opinię publiczną w tym przekonaniu. Kandydatka zaczęła kłamać na długo przed tegoroczną kampanią wyborczą i najwyraźniej nie może przestać. Opowiadała na przykład, że po opuszczeniu Białego Domu ona i jej mąż byli "spłukani" (ci bankruci zdołali jednak kupić nowy dom za trzy miliony dolarów), a w latach 90. na lotnisku w Bośni miała znaleźć się pod snajperskim ostrzałem (na jaw wyszło jednak wideo, gdzie widzimy, jak Clinton spokojnie przyjmuje kwiaty od dzieci, a snajperów ani widu, ani zwłaszcza słychu). Clinton starała się zamieść pod dywan swoje liczne zmiany poglądów. Zdarzało jej się przekonywać wyborców i dziennikarzy, że sprzeciwiała się umowie NAFTA, która przyczyniła się do utraty wielu miejsc pracy przez amerykańskich robotników (tymczasem umowę zachwalała), próbowała też przez chwilę udawać, że zawsze była za małżeństwami homoseksualnymi (była przeciwko). Kandydatce kłamało się tak dobrze, że kontynuowała ten zwyczaj również i w bieżącej kampanii. Zapewniała opinię publiczną, że, korzystając z prywatnej skrzynki e-mailowej jako sekretarz stanu, nie wysyłała, ani nie odbierała informacji tajnych i poufnych. Ze słów szefa FBI wynika, że - nie chce być inaczej - kłamała. W rozmowie z napotkaną działaczką Greenpeace'u oburzona twierdziła, że kłamstwem jest, jakoby przyjmowała pieniądze od przemysłu paliw kopalnych (jest przecież za walką z globalnym ociepleniem). Tymczasem w trwającej kampanii wyborczej Hillary Clinton wzięła 4,5 mln dolarów dotacji od lobbystów i osób związanych z przemysłem paliw kopalnych. Narcyzm nie pomaga Kłamstwa Donalda Trumpa często przyjmują charakter czczych przechwałek. Sukcesy książki "Art of the Deal" (nie, nie była najpopularniejszą książką w historii) i reality show "The Apprentice" (nie, nie był najpopularniejszym programem w tv) były zdecydowanie wyolbrzymiane. W swoich opowieściach Trump zawsze był we wszystkim najlepszy i równie dobrze, wedle jego słów, mógł zostać wybitnym sportowcem. Przyjmijmy, że te narcystyczne kłamstwa są lżejszego kalibru. Jednak miliarder nie zatrzymuje się na polerowaniu własnego życiorysu. Podobnie jak Clinton, liczy na krótką pamięć opinii publicznej. Podkreśla, że zawsze był przeciwko wojnie w Iraku, jednak w 2002 roku w wywiadzie z Howardem Sternem popierał interwencję. Zmian poglądów dokonywał równie często jak Clinton. Ucząc się jednak na błędach konkurentki, w większości przypadków stara się je uzasadnić, zamiast się ich wypierać - tak jak w sprawie aborcji. Ale z łatwością przychodzi mu wymyślanie faktów, gdy potrzebuje poparcia dla swoich chwytliwych tez. Powtarzał, że "tysiące muzułmanów w New Jersey świętowały na ulicach zamachy z 11 września", choć nie znalazł się ani jeden świadek tego zdarzenia, ani jedno zdjęcie, ani jedno wideo. Innymi słowy - to się nie wydarzyło. Mimo to Trump chodził od programu do programu i powtarzał tę zmyśloną historię, ponieważ podobała się ona antyimigrancko nastawionym wyborcom. "Sprawdzacze faktów" wielokrotnie przyłapywali Trumpa na zwykłym wymyślaniu informacji ("podatki w USA są jednymi z najwyższych na świecie", "przestępczość rośnie"). Kłamstwa na przyszłość Kandydaci łżą w żywe oczy również, gdy składają obietnice wyborcze. Donald Trump oznajmił, że w ciągu pierwszej godziny urzędowania deportuje dwa miliony nielegalnych imigrantów. Operacja ta jest niemożliwa do przeprowadzenia zarówno z prawnego, jak i logistycznego punktu widzenia, ale tłumy wiwatują i przy urnach wyborczych postawią krzyżyk, gdzie trzeba. Podobnie ma się sprawa ze słynnym murem na granicy z Meksykiem. Trump wielokrotnie zaniża koszt budowy ogrodzenia, jednocześnie, co jakiś czas, podnosząc w swoich przemowach jego wysokość. Opowiada, że za mur zapłaci Meksyk, choć prezydent tego kraju zapewnia, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Trump pomija logistyczne wyzwania - ukształtowanie terenu, potrzeba wywłaszczeń - które sprawiają, że budowa muru będzie albo niemożliwa, albo skrajnie nieopłacalna. Ale tłumy wiwatują. Co na to Hillary Clinton? Kandydatka, pragnąc przeciągnąć na swoją stronę miliony zwolenników Berniego Sandersa, opowiada, jak to przykręci śrubę finansjerze. Na zamkniętych spotkaniach, jak relacjonuje "Time", mówi jednak zupełnie co innego. Gdy Clinton spotyka się z bankierami - wielu z nich jest jej bliskimi przyjaciółmi - przekonuje ich, że jej styl urzędowania będzie bardziej zbliżony do przyjaznego wielkiemu biznesowi Billa Clintona niż do Baracka Obamy. Gdy bankierzy podnoszą, że sprzeciwia się wynegocjowanej przez korporacje umowie TPP, Clinton przypomina, że w przeszłości zarówno sprzeciwiała się, jak i popierała umowy o wolnym handlu. I jest to ciekawy trop, bowiem otoczenie Clinton robiło wszystko, by umowa TPP pozostała w programie demokratów, mimo że kandydatka na wiecach zapewnia, że ją zablokuje. Otoczona bankierami Clinton przekonuje ich, że jako senator z Nowego Jorku reprezentowała sektor bankowy (a nie wyborców - chciałoby się dopisać). Ktoś jest tu bez wątpienia okłamywany. I trudno przypuszczać, by byli to bankierzy wspierający finansowo jej kampanię wyborczą. Jeśli Clinton wygra wybory, to za cztery lata znów będzie potrzebowała ich pieniędzy. Jak więc w takiej sytuacji przykręci im śrubę? W najnowszych sondażach notowania kłamiącej Clinton i kłamiącego Trumpa zrównały się. Ale i sondaże podobno kłamią.