Jeśli wierzyć w szacunki przedstawione przez szefową amerykańskiego resortu finansów Janet Yellen, już za nieco ponad dwa tygodnie USA dobije do ustawowego limitu zadłużenia - państwu skończą się pieniądze i tzw. nadzwyczajne środki na wydatki publiczne i obsługę długu - co w praktyce oznacza bankructwo. Jak ostrzegła Yellen, skutki takiego scenariusza byłyby katastrofalne, nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, lecz i całej światowej gospodarki. Rozwiązanie problemu jest z pozoru proste - Kongres musi przyjąć ustawę podnoszącą lub zawieszającą limit zadłużenia, tak jak działo się to dotychczas przez dekady. Jednak w coraz bardziej spolaryzowanym kraju niewiele spraw jest łatwo uzgodnić. Konieczny kompromis Republikanie, którzy - również głosami demokratów - przez cztery lata trzykrotnie podnosili limit i przyczynili się do zwiększenia zadłużenia kraju o prawie 8 bilionów dolarów, tym razem zarzekają się, że nie przyłożą ręki do finansowania "socjalistycznego", jak mówią, programu demokratów (w tym m.in. wprowadzenia trzymiesięcznych urlopów macierzyńskich i świadczeń na dzieci przypominających program 500+). Demokraci teoretycznie są w stanie zawiesić limit bez głosów republikanów za pomocą ustawy budżetowej, jednak regulamin Kongresu czyni to zadanie skomplikowanym. Poza tym, jak stwierdził lider demokratów w Senacie Chuck Schumer, partia chce, by republikanie pomogli jej "rozwiązać kryzys zadłużenia, którzy sami stworzyli". Nie jest to pierwszy taki kryzys wokół limitu, choć pierwszy poważny przypadek nadszedł dopiero w 2011 r. Wszystkie dotąd kończyły się kompromisem, choć nie obyło się bez konsekwencji - spór z 2011 r. zakończył się obniżeniem ratingu amerykańskich obligacji przez agencję S&P i spadkami na giełdzie. Goldman Sachs ocenił przy tym, że tegoroczny kryzys wydaje się "bardziej ryzykowny niż zwykle". W obliczu powracających kryzysów wielu ekonomistów opowiada się za całkowitym zniesieniem pułapu zadłużenia (Polska i USA są jednymi z niewielu krajów, gdzie taki limit istnieje) - do tego samego wezwała też w czwartek Yellen. Ale ponieważ to politycznie trudne, popularność zyskują mniej konwencjonalne rozwiązania. Platynowa moneta Najczęściej dyskutowanym rozwiązaniem jest... wybicie przez resort finansów platynowej monety o nominale biliona czy nawet tryliona dolarów. Moneta ta zostałaby potem zdeponowana w Rezerwie Federalnej, a kwota z tego tytułu zapisana na konto skarbu państwa, pozwalając na dalsze wydatki. Autorem pomysłu był w 2011 r. prawnik i bloger Carlos Mucha, który zauważył, że pochodząca z 1996 r. ustawa o wybijaniu okolicznościowych monet z platyny daje resortowi skarbu możliwość bicia dowolnej liczby monet o dowolnym nominale. - Myślę, że wielu ekspertów, którzy początkowo byli sceptyczni wobec tego pomysłu, teraz znacznie zmieniło swój pogląd na temat monety. Po prostu zobaczyli, że kryzysy wokół zadłużenia ciągle wracają, bez jakiegokolwiek rzeczywistego rozwiązania na horyzoncie - mówi prof. Rohan Grey, profesor prawa na Uniwersytecie Willamette w Oregonie. Grey przyznaje, że moneta jest absurdalnym i "zwariowanym" pomysłem oraz "księgową sztuczką", jednak według niego jest to absurdalne rozwiązanie absurdalnego problemu. - Jakkolwiek "wariackie" to rozwiązanie, kiedy świat staje się coraz bardziej stuknięty, moneta wydaje się coraz bardziej racjonalnym pomysłem - dodaje. Grey jest jednym z najgorętszych orędowników tego rozwiązania, choć zdecydowanie nie jedynym. W czwartek swoje poparcie dla pomysłu powtórzył laureat ekonomicznego Nobla i publicysta "New York Timesa" Paul Krugman, zaś teksty na poparcie ukazały się też m.in. w "Washington Post". Pomysł popiera też szef komisji sprawiedliwości Izby Reprezentantów Jerry Nadler. Choć istnieją wątpliwości co do legalności tego rozwiązania, Grey jest autorem analizy prawnej, która stwierdza, że bicie monety umożliwia rządowi zarówno ustawa, jak i konstytucja. - Jeśli chodzi o negatywne konsekwencje, myślę, że największym ryzykiem jest po prostu fakt, że jest to niesprawdzony eksperyment. Ale Stany Zjednoczone i historia prawa monetarnego to historia pełna niesprawdzonych eksperymentów - mówi prawnik. - Zwłaszcza od kryzysu finansowego obserwujemy ciągle takie eksperymenty - dodaje. Groźba inflacji Mimo rosnącej popularności pomysłu wielu ekonomistów z głównego nurtu sceptycznie odnosi się do pomysłu bicia specjalnej monety. Poza wątpliwościami prawnymi chodzi też o jej wpływ na i tak wysoką inflację (zdaniem zwolenników efekt byłby zerowy, bo pieniądze nie trafią do realnej gospodarki), a także na podważenie wiarygodności amerykańskiego systemu finansowego i obligacji. - To jest rodzaj myślenia kraju trzeciego świata - ocenił prof. Lawrence Kotlikoff z Uniwersytetu Bostońskiego, cytowany przez AFP. Według niego pomysł jest "nieodpowiedzialny" i może podnieść inflację. Z kolei zdaniem Philipa Wallacha z think tanku American Enterprise Institute, wybicie "magicznej" monety zachwiałoby pozycją dolara i byłoby "świetnym sposobem na przekonanie ludzi, że dolar nie jest taką wspaniałą walutą". Cytowany przez CNN ekspert dodał, że są prawdopodobnie lepsze i "nudniejsze" sposoby, by obejść ustawowe ograniczenia. Ale dla zwolenników pomysłu, związanych z tzw. nowoczesną teorią pieniądza, kontrowersyjność platynowej monety jest zaletą, a nie wadą. - Myślę, że moneta ma niezwykły pozytywny potencjał, by sprowokować od dawna potrzebną publiczną dyskusję na temat tego, czym tak naprawdę jest pieniądz, jak działa i jak chcemy, by funkcjonował, aby polepszać społeczeństwo - mówi Grey. Jak podała w piątek telewizja CNN, pomysł wybicia platynowej monety był brany pod uwagę przez Biały Dom, jednak póki co został on odrzucony. Nie chwieje to wiarą zwolenników rozwiązania. "Naprawdę wierzę, że pewnego dnia to się stanie i że jesteśmy dziś bliżej tego niż kiedykolwiek wcześniej" - napisał na Twitterze znany publicysta Bloomberga Joe Weisenthal.