Joe Biden od początku komunikował, że pakiet pomocowy, nazwany Amerykańskim Planem Ratunkowym, to dla niego absolutny priorytet. Teraz staje przed dylematem: wypracować kompromis z republikanami, który poskutkuje znacznie mniej ambitną czy wręcz rozczarowującą ustawą albo nie oglądać się na republikanów i przepchnąć przez Senat własny, ogłoszony już plan - to drugie będzie jednak zerwaniem z zapowiedziami łączenia obu zwaśnionych ugrupowań. Przypomnijmy, że po styczniowej, wyborczej "dogrywce" w stanie Georgia demokraci kontrolują zarówno Izbę Reprezentantów jak i Senat. Wprawdzie w Senacie istnieje reguła ("filibuster"), zgodnie z którą 41 spośród 100 senatorów może blokować dowolną ustawę, jednak trzy razy w roku, w sprawach wydatków, można ją obejść za pomocą procedury "uzgodnienia" ("reconciliation"). Demokraci o lewicowych zapatrywaniach, m.in. Bernie Sanders, naciskają, by Joe Biden i jego partia przegłosowali właśnie za pomocą tej procedury szeroko zakrojony plan pomocy Amerykanom. Argumentują, że republikanie sięgnęli po "reconciliation", gdy wprowadzali daleko idące cięcia podatkowe. Jednak Joe Biden całą swoją kampanię oparł na idei jednoczenia poranionego narodu i wyciągania ręki do przeciwników politycznych. Dlatego też prezydent negocjuje z 10 umiarkowanymi republikanami m.in. Mittem Romneyem czy Susan Collins wspólny, ponadpartyjny pakiet pomocowy. Tyle że różnice są spore: administracja Joe Bidena chce pakietu wartego 1,9 biliona dolarów a republikanie mają propozycję wartą 618 miliardów. Przykładowo - Biden proponuje czeki na 1400 dolarów dla Amerykanów zarabiających mniej niż 75 tys. dolarów rocznie, republikanie chcą czeków na 1000 dolarów z kryterium dochodowym 50 tys. dolarów rocznie. I tak w każdym podpunkcie. Kompromis z republikanami pozwoli Bidenowi przedstawiać siebie jako prezydenta, który "łączy a nie dzieli", jednak okrojony pakiet pomocowy może zostać odebrany jako złamanie innych obietnic wyborczych. Michał Michalak