W rozmowie z PAP Sabato, stały komentator telewizji Fox News, wyraził przekonanie, że jeśli w najbliższych 11 dniach dzielących nas od wyborów w USA nie nastąpią jakieś niespodziewane przełomowe wydarzenia, kandydatka Demokratów z łatwością zdobędzie wymagane do wygranej minimum 270 głosów elektorskich. Profesor i jego zespół ekspertów prowadzą portal internetowy "Sabato Crystal Ball" (kula kryształowa Sabato), monitorujący przebieg kampanii wyborczych i oceniający poparcie dla kandydatów, analizując szereg sondaży w całym kraju i w poszczególnych stanach. Według ich najnowszych analiz Clinton powinna zdobyć aż 352 głosy elektorskie, z czego 272 w stanach, w których jest zdecydowaną faworytką, i dodatkowe 80 w stanach, które "skłaniają się", aby na nią głosować. Głosy elektorskie przydzielane są w zależności od wyników wyborów w poszczególnych stanach, przy czym niemal wszędzie zwycięzca otrzymuje wszystkie głosy elektorskie, niezależnie od tego, ile głosów zdobędzie jego przeciwnik. Tylko w stanach Maine i Nebraska głosy elektorskie przydzielane są na zasadzie proporcjonalnej. Sabato odrzuca możliwość, że sondaże nie doszacowują prawdziwego poparcia dla kandydata Republikanów Donalda Trumpa na zasadzie odwrotnego działania, tzw. efektu Bradleya. W 1982 r. czarnoskóry burmistrz Los Angeles, Tom Bradley, na podstawie sondaży wydawał się faworytem w wyborach gubernatora Kalifornii, ale zdecydowanie je przegrał. "Nie wierzę, by dodatkowe miliony ludzi ukrywały fakt swego poparcia dla Trumpa. Osobiście nie trafiłem nigdy na nieśmiałego zwolennika Trumpa. Jeśli tacy są, mogą zwiększyć pulę jego głosów o najwyżej 1 procent, a tymczasem kandydat GOP ustępuje Clinton w sondażach średnio o 6-7 pkt proc." - mówi politolog. Jego zdaniem wielu republikańskich polityków "głównego nurtu" nie miałoby trudności z pokonaniem Clinton w wyborach, ale za przeciwnika ma rywala jeszcze bardziej niż ona obciążonego balastem kontrowersji. "Dwa podstawowe problemy Trumpa, których nigdy nie był w stanie przezwyciężyć, to fakt, że postrzega się go jako kandydata bez odpowiednich kwalifikacji na prezydenta i kogoś, kto nie ma odpowiedniego charakteru do pełnienia tego urzędu. Taka kombinacja jest toksyczna" - mówi Sabato. "Trump nie pomógł sobie w kampanii. Przedwyborcza konwencja GOP nie była dla niego udana. Fatalnie wypadł w pierwszej debacie telewizyjnej. Druga była lepsza, a trzecią mógł wygrać, gdyby nie sugerował, że jeśli przegra wybory, nie uzna ich wyniku. Tracił każdą możliwą okazję poprawy swej sytuacji. Dlaczego? Bo jest Donaldem Trumpem. Ludzie mówią: gdyby tylko zrobił to albo nie zrobił tego, to wtedy... Ale to by wymagało przeszczepu osobowości i medycyna tego na razie nie potrafi" - kontynuuje profesor. Czy jednak sondaże i prognozy ekspertów nie mogą się okazać złudne, zważywszy że nikt nie przewidywał, iż Trump zdobędzie nominację prezydencką Partii Republikańskiej, podobnie jak nie przewidywano, że Wielka Brytania zagłosuje za opuszczeniem Unii Europejskiej? "Nominacja partyjna a wybory to zupełnie inna sprawa. W prawyborach Trump dostał tylko 14 milionów głosów, podobnie zresztą jak Clinton. W wyborach będzie głosować około 135 milionów ludzi, nieporównanie więcej niż w prawyborach. Nie sądzę, by niespodzianka w procesie nominacyjnym miała sygnalizować coś podobnego w wyborach prezydenckich" - odpowiada Sabato. Zapytany o Brexit, profesor zwraca uwagę, że sondaże bezpośrednio przed referendum wskazywały na nieznaczną tylko przewagę zwolenników pozostania w UE - w granicach błędu statystycznego. Sabato radzi też nie przywiązywać wagi do okresowych wahań w sondażach, co natychmiast podchwytują media, gdyż zwykle wahania te - podkreśla - nie wskazują na trwalsze odwrócenie trendów poparcia dla kandydatów. "Media w USA jak zwykle przekręcają to, co się naprawdę stało. Wybierają zwykle sondaż, który pokazuje drobną zmianę, bo dodaje to dramatyzmu. Wczoraj na przykład wybrały sondaż Fox News, bo pokazał zmniejszenie poparcia dla Hillary o 3 pkt proc. Tego samego dnia dwa inne sondaże pokazały, że Clinton prowadzi różnicą 9 i 14 pkt proc., ale o nich już nie wspomniano. Podobnie sondaż Bloomberga wskazywał na przewagę Trumpa na Florydzie" - mówi. "To wszystko kompromituje media, jeśli w ogóle mogą się jeszcze bardziej skompromitować. Media oczywiście nie lubią Trumpa, ale jednocześnie dbają o wskaźniki czytelnictwa i oglądalności, bo od tego zależą ich dochody. Zrobią wszystko, aby zwiększyć te wskaźniki" - dodaje profesor. Według najnowszego indeksu RealClearPolitics.com, który oblicza średnią z sondaży, na 11 dni przed wyborami Clinton prowadzi z Trumpem różnicą 5,4 pkt proc. Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski