Wraz ze złożeniem dokumentów trzeba będzie ponieść opłatę w wysokości 465 dolarów. Zgodnie z decyzją Obamy z połowy czerwca, wstrzymane mogą być deportacje osób poniżej 30. roku życia (urodzonych po 15 czerwca 1981 r.), które do Stanów Zjednoczonych przyjechały przed ukończeniem 16 lat, przebywają w tym kraju nieprzerwanie od pięciu lat (od 15 czerwca 2007 roku), ukończyły szkołę średnią albo odbyły służbę wojskową oraz nie były karane. Osoby te będą mogły także ubiegać się o dwuletnie pozwolenie na legalną pracę w USA, które będzie można przedłużać. Nowe przepisy nie otwierają drogi do amerykańskiego obywatelstwa. Dyrektor urzędu ds. imigracji (ICE) Alejandro Mayorkas, poinformował, że urząd będzie przede wszystkim sprawdzać przeszłość kryminalną ubiegających się osób. Z kolei przedstawiciele resortu bezpieczeństwa narodowego zapewnili, że odrzucenie wniosku nie będzie oznaczało automatycznego wszczęcia procedury deportacyjnej. Taka procedura nie będzie stosowana w przypadku osób, które nie popełniły przestępstwa kryminalnego i nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego. Departament Bezpieczeństwa Narodowego wstępnie ocenia, że zmiana przepisów obejmie 300 tys. osób. "Z naszych szacunków wynika, że tylko w Chicago i okolicach z nowych przepisów skorzysta 10 tys. młodych Polaków, którzy w tej chwili są +nieudokumentowani+" - powiedziała PAP Monika Starczuk ze Stanowej Koalicji na rzecz Imigrantów i Uchodźców w stanie Illinois. Dodała, że 15 sierpnia, czyli w dniu, w którym ruszy składanie wniosków, w Chicago odbędzie się największa w USA akcja pod nazwą "DREAM Relief Day". Spotkanie zorganizowane m.in. dzięki wsparciu demokratycznego kongresmana ze stanu Illinois Luisa Gutierreza będzie okazją do skorzystania z porad prawników i specjalistów z zakresu amerykańskiego prawa imigracyjnego. Udzielana będzie też bezpłatna pomoc w wypełnianiu aplikacji. Barack Obama podkreśla, że celem zawieszenia deportacji młodych ludzi jest stworzenie im warunków do legalnej pracy czy studiowania w Stanach Zjednoczonych. Decyzję Obamy krytykują jednak Republikanie, którzy nazywają plan "amnestią tylnymi drzwiami" i oskarżają prezydenta, że w ten sposób próbuje zwiększyć sobie poparcie przed listopadowymi wyborami.