Wychwalając swojego męża, Melania Trump starała się ocieplić jego wizerunek, sugerując, że mimo swego statusu miliardera i reputacji polityka pogłębiającego podziały i konflikty, jest przyjacielem biednych i kandydatem, który zjednoczy Amerykę. Wiodącym tematem pierwszego dnia konwencji było bezpieczeństwo USA. Wystąpienie Giulianiego stanowiło kulminację serii przemówień, w których mówcy atakowali rząd Baracka Obamy i kandydatkę Demokratów Hillary Clinton, byłą sekretarz stanu, za ich politykę, która ich zdaniem osłabiła Amerykę na arenie międzynarodowej i doprowadziła do chaosu w kraju. Majstersztyk reżyserii spektaklu Donald Trump sam przedstawił swoją żonę zebranym. Jego wejście na scenę - kiedy jego sylwetka ukazała się z początku jako cień na jasnym tle, przybierający znajome kształty w miarę zbliżania się do mównicy - uznano za majstersztyk reżyserii spektaklu, wielokrotnie powtarzany potem w playbacku. Melania Trump opowiedziała najpierw o sobie - swojej drodze do Ameryki jako imigrantki ze Słowenii, karierze modelki i uzyskaniu amerykańskiego obywatelstwa, które uważa - jak powiedziała - za "największy przywilej na Ziemi". Resztę wystąpienia poświęciła mężowi, portretując go jako wielkiego amerykańskiego patriotę i silnego człowieka, na którego zawsze można liczyć i który poradzi sobie z problemami kraju. "Donald chce reprezentować Żydów, Latynosów i muzułmanów" Donald nigdy się nie podda i co najważniejsze, nigdy was nie zawiedzie. Wie, jak zwyciężać. I wie jak zapewnić, by nasz kraj był bezpieczny. (...) Nasz kraj nie realizuje w pełni swoich możliwości. Donald jest jedynym, który może to zmienić - powiedziała. Charakterystyka Trumpa jako mocnego przywódcy nie była nowością, ale Melania położyła też nacisk na rzadziej opisywaną stronę osobowości swego męża. - Donald jest niezwykle lojalny i ma wielki szacunek dla swej rodziny. Chce pomyślności dla wszystkich. Potrzebujemy programów pomocy dla biednych. Donald chce reprezentować wszystkich Amerykanów. Także Żydów, Latynosów i muzułmanów - powiedziała. W swej kampanii wyborczej Trump nazwał meksykańskich imigrantów "gwałcicielami i handlarzami narkotyków", a po fali ataków terrorystycznych wezwał do czasowego zakazu wjazdu do USA muzułmanów. Poparł też stosowanie tortur i zabijanie rodzin terrorystów, a ostatnio jego kampania posłużyła się antysemickimi symbolami w propagandowym spocie. Wystąpienie Melanii Trump delegaci powitali gorącą owacją. "Czas uczynić Amerykę bezpieczną. Nie białą, nie czarną, tylko Ameryką" Giuliani odmalował ponury obraz Ameryki jako kraju pogrążonego w chaosie i anarchii, której położy kres dopiero prezydent Trump. Przypomniał swoje zasługi w walce z przestępczością w Nowym Jorku i powiedział, że podobnie jak on, Trump przywróci w kraju porządek. - Ogromna większość Amerykanów nie czuje się dziś bezpiecznie. Boją się o swoje dzieci i o siebie. Boją się o naszych policjantów, którzy są celem ataków - powiedział. Były burmistrz mówił o nastrojach po zabójstwach Afroamerykanów przez policjantów i zastrzeleniu ośmiu policjantów przez czarnych snajperów w Dallas w Teksasie i Baton Rouge w Luizjanie. W wywiadach przed konwencją oskarżył ruch "Black Life Matters" (Życie czarnych ma znaczenie) o podsycanie nienawiści do białych i zarzucił Obamie, że na to nie reaguje. - Czas uczynić Amerykę znowu bezpieczną. Czas uczynić ją znowu jedną. Nie białą, nie czarną, tylko po prostu Ameryką - powiedział. Przemówienie, wygłaszane z niezwykłą energią i ekspresją, zebrani wielokrotnie przerywali burzliwymi oklaskami. Podobnie jak żona Trumpa, Giuliani podkreślał, że kandydat GOP jest "człowiekiem o wielkim sercu", i zawsze "pomagał ludziom i robił to anonimowo". Przede wszystkim jednak mówił, że Trump "zapewni bezpieczeństwo" Ameryce. Przypomniał, że inaczej niż obecna demokratyczna administracja, troszcząca się o polityczną poprawność, Trump nie obawia się nazywać po imieniu wrogów kraju, czyli "islamskiego ekstremizmu i terroryzmu". Po zabójstwach policjantów w Dallas i Baton Rouge, Trump powiedział kilkakrotnie, że będzie prezydentem "prawa i porządku". "Obwiniam Clinton osobiście za śmierć mojego syna" W poniedziałkowy wieczór na konwencji przemawiali poza tym: matka amerykańskiego dyplomaty Seana Smitha poległego w wyniku ataku islamistów na konsulat USA w Benghazi w 2012 roku, i kobieta, której syn zginął zamordowany przez nielegalnego imigranta. Pat Smith powiedziała, że jej syn zginął w Benghazi wskutek zaniedbań ochrony tej placówki przez Departament Stanu, którym kierowała wtedy Hillary Clinton. - Obwiniam ją osobiście za śmierć mojego syna. Potem mnie okłamała. Jak mogła mi coś takiego zrobić!? (...) Hillary zasługuje na więzienie! - mówiła. "Donald Trump jest wszystkim, czym Hillary Clinton nie jest" Administracja Obamy fałszywie przedstawiała początkowo przyczyny ataku na konsulat, twierdząc, że był on rezultatem spontanicznych protestów muzułmanów w reakcji na film wideo obrażający Mahometa. W rzeczywistości atak został starannie przygotowany przez oddział Al-Kaidy w Libii. - Donald Trump jest wszystkim, czym Hillary Clinton nie jest. Jest bezpośredni i silny. Nie będzie się wahał zabijać terrorystów, którzy zagrażają życiu Amerykanów. Uczyni Amerykę silną! - oświadczyła matka poległego dyplomaty. Jedno z najostrzejszych przemówień w podobnym duchu wygłosił kongresman Mike McCaul, przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Kraju Izby Reprezentantów. - Nasi wrogowie spiskują przeciwko nam. To owoc polityki Obamy i jego sekretarz stanu, Hillary Clinton. Hillary chce przyjąć jeszcze więcej uchodźców z Syrii. To niebezpieczny liberalny program - powiedział, dodając, że wśród uchodźców kryją się terroryści. McCaul zaapelował, by ukrócić praktyki chronienia nielegalnych imigrantów przed deportacją w niektórych miastach - tzw. sanctuary cities - i "zabezpieczyć nasze granice raz na zawsze". Niespotykany od dziesięcioleci chaos na konwencji Przypomnijmy, że wcześniej Hala Quicken Loans Arena w Cleveland, gdzie odbywają się obrady zjazdu, stała się widownią niespotykanego od dziesięcioleci chaosu na konwencji, która była dotąd skrupulatnie wyreżyserowanym przez kierownictwo partii widowiskiem bez żadnych niespodzianek. W poniedziałek po południu czasu lokalnego grupa oponentów Trumpa zgłosiła wniosek o głosowanie mające rozstrzygnąć, czy delegaci przypisani do kandydata w wyniku prawyborów mogą zmienić zdanie i odmówić mu poparcia w czasie późniejszego głosowania nad formalną nominacją. Przeciwnicy Trumpa twierdzą, że wielu tych delegatów prywatnie go nie popiera i powinni być w związku z tym zwolnieni z obowiązku głosowania na niego. Na konwencje przynieśli listy z podpisami większości delegatów z dziewięciu stanów, którzy - jak utrzymywali - chcą poprzeć innego kandydata. Chóralne protesty oburzenia przeciwników Trumpa Prowadzący w tym momencie obrady kongresmen Steve Womack zarządził jednak, żeby sala nie głosowała przez podniesienie rąk, co pozwala liczyć głosy (tzw. roll call vote), tylko przez tzw. voice vote, czyli wyrażenie życzenia głosem - za lub przeciwko wnioskowi. Wywołało to chóralne protesty oburzenia przeciwników Trumpa. "Chcemy roll-call vote!" - krzyczeli. Ich chór próbowali zagłuszyć sympatycy Trumpa, skandując: "U-S-A, U-S-A!" i "Trump-Trump-Trump!". Womack ponownie zarządził voice vote, czyli pytanie do delegatów, czy popierają wniosek o zwolnienie tych, co nie chcą Trumpa, z obowiązku głosowania na niego. Na pytanie, "kto jest za wnioskiem", odpowiedział chór krzyczących "Aye" ("tak" w parlamentarnym języku w USA). Potem na pytanie, kto jest przeciw, chór głosów odpowiedział "No". Womack orzekł, że chór na "nie" był głośniejszy, czyli więcej głosów opowiedziało się przeciw wnioskowi. Przeciwnicy Trumpa znowu protestowali. W rozmowach z dziennikarzami mówili, że to pogwałcenie demokracji. Jeden z delegatów z Wirginii, były prokurator generalny w tym stanie Ken Cuccinelli, demonstracyjnie rzucił na ziemię swoją akredytację i wyszedł z sali. Zdominowane przez stronników Trumpa kierownictwo GOP przekonuje media, że partia stopniowo się jednoczy wokół nowojorskiego miliardera. Konwencję jednak demonstracyjnie zbojkotowali w proteście przeciw Trumpowi prominentni politycy republikańscy: byli prezydenci George H.W.Bush i jego syn, George W.Bush), byli kandydaci do Białego Domu: John McCain i Mitt Romney oraz kilku senatorów i gubernatorów GOP.