Pracujący w Białym Domu muszą się tłumaczyć z dawnych grzechów i grzeszków - od używania narkotyków po pozamałżeńskie skoki w bok. Sprawą zajmuje się specjalnie powołana grupa agentów FBI. Kilka osób, które nie chciały poddać się tej lustracji albo składały pokrętne wyjaśnienia, już ponoć straciło pracę. Za czasów Billa Clintona mogliby dalej spokojnie pracować. Wystarczy przypomnieć sprawę z 1995 roku, kiedy wyszło na jaw, że kilkunastu pracowników Białego Domu zostało poddanych testom na używanie narkotyków. I na tym się skończyło. Za kadencji Busha traktuje się te sprawy znacznie poważniej. Pewien stażysta został usunięty z Białego Domu po tym, jak przyznał się, że rok wcześniej miał kontakt z narkotykami. Zaszkodziły mu po roku.