Władze oceniają, że jest to najbardziej niszczycielski pożar w historii USA od początku bieżącego stulecia. Płomienie strawiły niemal doszczętnie miasto Paradise, gdzie do odbudowy nie nadaje się 12 tysięcy domów, a ich właściciele, jak piszą agencje, mieszkają w namiotach, samochodach, u swoich bliskich lub w schroniskach Czerwonego Krzyża. Służby poszukiwawcze cały czas przeczesują spalony teren. Nadal nieznany jest los 630 osób, a większość z nich to osoby powyżej 65. roku życia. Władze i rodziny mają nadzieję, że wszyscy zaginieni żyją, tylko nie mają możliwości skontaktowania się z bliskimi. Dym z pożarów rozprzestrzenia się nad rozległym terenem. W położonym 145 km od Paradise Sacramento w piątek odwołano zajęcia w szkołach publicznych z powodu złej jakości powietrza. To samo uczyniono w San Francisco i Oakland. W południowej Kalifornii szaleje drugi, mniejszy pożar, który spowodował co najmniej trzy ofiary śmiertelne i zniszczył ponad 500 budynków (w tym wiele luksusowych rezydencji celebrytów) w rejonie kurortu Malibu. W sobotę tereny zniszczone przez pożar ma odwiedzić Donald Trump. Według agencji Reuters krytycy amerykańskiego prezydenta podkreślają, że jego wizyta ma podtekst przede wszystkim polityczny, gdyż Trump obwinia rządzących w Kalifornii Demokratów o złe zarządzanie lasami i zagroził wstrzymaniem federalnej pomocy. Według ekspertów powodowane przez zmiany klimatyczne wyższe temperatury i oddawanie kolejnych terenów leśnych pod zabudowę sprawiły, że sezonowe pożary lasów i zarośli w Kalifornii przybrały na sile. Rozpoczynają się przy tym wcześniej i trwają dłużej.