Przypomnijmy, że Donald Trump, wbrew Pentagonowi, zadecydował o natychmiastowym wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii. Po tej decyzji rezygnację złożył szef Pentagonu, sekretarz obrony James Mattis. Wcześniej administrację 45. prezydenta USA opuścił inny generał - szef personelu Białego Domu John Kelly. Generałowie w ocenie prasy mieli stanowić bufor bezpieczeństwa, i siłą swojego autorytetu hamować najbardziej szalone zapędy prezydenta. Takiej rotacji na stanowiskach w Białym Domu nie było jeszcze nigdy. Wszak generał Kelly zastąpił na swoim stanowisku zwolnionego wcześniej Reince'a Priebusa, jednego z najbardziej wpływowych polityków Partii Republikańskiej. W ciągu niecałych dwóch lat prezydentury Donalda Trumpa trzykrotnie odchodzili już dyrektorzy komunikacji: Mike Dubke, Anthony Scaramucci i Hope Hicks, do niedawna jedna z najbardziej zaufanych osób w otoczeniu obecnego prezydenta. Dwukrotnie odchodzili doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego: gen. Michael Flynn w atmosferze skandalu (kłamał na temat swoich kontaktów z rosyjskim ambasadorem), a później gen. H. R. McMaster. Donald Trump z reguły nie oszczędza odchodzących. "Łajza Steve płakał, kiedy go zwalniałem i błagał o pracę" - to o głównym strategu Steve'ie Bannonie. "Był głupi jak kamień i nie mogłem się go pozbyć wcześniej. Był też leniwy jak diabli" - tak z kolei prezydent ocenił pracę byłego sekretarza stanu Rexa Tillersona. "Dobra robota, generale Kelly, w związku ze zwolnieniem tego psa" - mówił prezydent o dymisji swojej doradczyni Omarosy Manigault Newman. Trump miesiącami "grillował" także prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa, z którym miał na pieńku od czasu, gdy ten wykluczył się ze śledztwa w sprawie rosyjskiej ingerencji w amerykańskie wybory prezydenckie. Sessions również pożegnał się ze stanowiskiem. Nic nie wskazuje na to, by karuzela personalna w Białym Domu miała się w najbliższym czasie zatrzymać. (mim)