USA: Ekstradycja Noriegi zawieszona
Amerykański sąd federalny w Miami zawiesił czasowo w środę nakaz ekstradycji do Francji byłego dyktatora Panamy Manuela Noriegi na wniosek jego obrońców.
Sędzia William Hoeveler skierował do stron pytania, na które mają odpowiedzieć do czwartku rano (czasu lokalnego).
Decyzja o ekstradycji Noriegi do Francji po zakończeniu jego wyroku w USA zapadła pod koniec sierpnia. W odpowiedzi jego adwokaci złożyli do sądu wniosek argumentujący, że Francja potraktuje ich klienta jako "zwykłego przestępcę", co będzie naruszeniem statusu jeńca wojennego, który USA przyznały mu podczas procesu w 1992 roku.
Obrońcy generała zarzucili też władzom amerykańskim, że planują zwolnienie Noriegi już w czwartek, żeby sekretnie wywieźć go z USA i uniemożliwić apelację od decyzji o ekstradycji. Oficjalnie wyrok b. dyktatora upływa w niedzielę.
Sędzia Hoeveler zacytował te obawy jako jeden z kilku powodów, dla których zdecydował się czasowo zawiesić ekstradycję. Kazał adwokatom dostarczyć dodatkowe uzasadnienia. Prokuratura zapowiedziała, że złoży wniosek, w którym odpowie na twierdzenia adwokatów Noriegi.
Były dyktator kończy w USA odbywanie kary 15 lat pozbawienia wolności. Karę tę skrócono ze względu na jego dobre sprawowanie z pierwotnych 40 lat, na jakie opiewał wyrok amerykańskiego sądu za handel narkotykami. We Francji, gdzie skazano go zaocznie na 10 lat więzienia za pranie brudnych pieniędzy, grozi mu ponowny proces.
Również w Panamie skazano go zaocznie za zamordowanie przeciwnika politycznego i naruszanie praw człowieka. Jednak w świetle zreformowanego kodeksu karnego generał, ze względu wiek, mógłby odbywać karę w areszcie domowym. Jest też przekonany, że zdoła oczyścić się z zarzutów.
W latach 1983-1989 Noriega był wojskowym przywódcą Panamy. Od lat 50. do 1986 roku sprzyjał USA i pracował dla CIA. Jego rządy zdestabilizowały jednak kraj, a on sam zaczął przeciwstawiać się polityce realizowanej przez Amerykanów, którzy wynieśli go do władzy. W 1989 roku Noriegę obalono i przewieziono do USA, gdzie trzy lata później stanął przed sądem.
INTERIA.PL/PAP