Zabójca odebrał sobie życie. 15 studentów jest rannych. Jak ustaliła policja, zabójcą był 23-letni student anglistyki z Korei Płn. Seung Hui Cho, przebywający w USA od niespełna roku na wymianie uczelnianej. Wszedł najpierw, zaraz po 7.00 rano, do akademika w uczelnianym kampusie, gdzie zastrzelił swoją byłą dziewczynę i jej nowego chłopaka. Potem gdzieś znikł. Według doniesień, odciski palców pozostawione na broni użytej w strzelaninie zgadzają się z odciskami Koreańczyka, którymi dysponuje Agencja Imigracyjna. To największa tego rodzaju masakra - masowe zabójstwo "bez powodu" - w historii USA. Alec Calhoun, 20-letni student drugiego roku mechaniki precyzyjnej, był ostatnim ze swojej klasy, któremu udało się uciec przez okno nie odnosząc obrażeń. Dwóch jego kolegów, którzy skoczyli z pierwszego piętra w krzaki na dole, otrzymało rany postrzałowe. Mają jednak szczęście - przeżyli. - Usłyszeliśmy zza ściany coś, co brzmiało jak dźwięki ogromnego młota. Jak z jakiejś budowy. Potem nastąpiły krzyki, więc stało się jasne, że to coś całkiem innego. Ktoś, chyba Jamal, powiedział: to strzały. Zaczęliśmy najpierw przewracać biurka, myśląc, że się za nimi schowamy. Potem ktoś otworzył okno i wszyscy zaczęli wyskakiwać. Wyskoczyłem chyba jako ósmy, albo dziewiąty. Ci za mną zostali już trafieni. Są teraz w szpitalu - mówi Alec. - Pamiętam to jak jakiś sen. Tak jakby nic takiego naprawdę się nie zdarzyło. Straszliwy koszmar. Jak długo to trwało? Od pierwszych strzałów do chwili, kiedy wyskoczyłem przez okno, minęła może minuta - dodaje. Profesor, który prowadził wtedy zajęcia, usiłował zamknąć drzwi przed zbliżającym się zabójcą. Nie zdążył, zginął zastrzelony, ale prawdopodobnie opóźnił jego wejście o kilka sekund. Prawdopodobnie uratował w ten sposób życie kilkunastu studentom, którzy zdążyli uciec. Pozostaje zagadką, dlaczego na miejsce nie przybyła od razu policja, nie zapewniła uczelni ochrony, dlaczego władze szkoły nie zaalarmowały wszystkich o grożącym im niebezpieczeństwie i nie odwołały zajęć. W ponad dwie godziny później morderca pojawił się znowu, tym razem w głównym budynku uczelni i dokończył dzieła. Dopiero wtedy wezwano policję z Blacksburga - kiedy uzbrojona ochrona politechniki nie mogła sobie poradzić z sytuacją. Virginia Tech jest w szoku. W poniedziałek w centrum konferencyjnym uczelni młodzi chłopcy pocieszają swoje zapłakane dziewczyny. Gwiazdy amerykańskiej telewizji: Katie Couric, Geraldo Rivera, polują na świadków i uczestników tragedii. Szef miejscowej policji stara się wytłumaczyć na briefingu, jak doszło do masakry. Rektor wyjaśnia, że myślał, iż zabójstwo pierwszych dwóch ofiar było efektem "domowych porachunków" i że sprawca uciekł z uczelni. Dlatego rozesłano tylko e-maile z informacją o incydencie, polecono udać się do klas i nie wezwano policji. Rodzice ofiar żądają teraz dymisji rektora i dowództwa policji w Blacksburgu. Wcześniej na uczelnię napływały ostrzeżenia o rzekomo podłożonych bombach. Przypuszcza się, że zamachowiec testował w ten sposób system ochrony. W drzwiach sal wykładowych nie było nawet kluczy, którymi można by je zamknąć.