Przypomnijmy, że Donald Trump ubiega się o nominację Partii Republikańskiej w tegorocznych wyborach prezydenckich. Po prawyborach w Iowa i New Hampshire to właśnie Trump prowadzi jeśli chodzi o liczbę delegatów na krajową konwencję partii, kiedy to wybrany zostanie kandydat Republikanów. W najnowszym sondażu ogólnokrajowym Trump cieszy się poparciem 44 proc. republikańskich wyborców. Drugi Ted Cruz osiągnął wynik na poziomie 17 proc., trzeciego Marco Rubio popiera 10 proc. wyborców, tyle samo co Bena Carsona. Tuż za nimi (8 proc.) figuruje Jeb Bush. Jeśli chodzi o notowania w Karolinie Południowej, gdzie 20 lutego odbędą się najbliższe prawybory, to tutaj również Trump cieszy się największym poparciem. Chęć głosowania na niego deklaruje 37 proc. Republikanów, a na Teda Cruza 17 proc. Trudno sobie wyobrazić, co musiałby zrobić Trump, by sobie zaszkodzić. Można powiedzieć, że próbował już wszystkiego: kłamał w sprawie tysięcy muzułmanów świętujących w New Jersey po zamachach z 11 września, obrażał senatora Johna McCaina, a także Meksykanów i muzułmanów, przedrzeźniał niepełnosprawnego dziennikarza i skonfliktował się ze stacją Fox News. Nie ma to żadnego wpływu na jego notowania (a jeśli już - to korzystny). Kontrowersyjny miliarder w sobotniej debacie Republikanów znów był w swoim żywiole. Gdy publiczność na niego buczała i gwizdała, natrząsał się, że to sponsorzy Jeba Busha, po czym niewzruszony kontynuował swoje tyrady. To właśnie z Jebem Bushem ścierał się Trump najbardziej, choć po drodze zdążył również nazwać Teda Cruza kłamcą. Miliarder ostro krytykował wojnę w Iraku. "To był wielki, tłusty błąd. Jeb Bush potrzebował pięciu dni, by ustalić swoje stanowisko w tej sprawie. Dopiero jego ludzie powiedzieli mu, co ma mówić. Prawda jest taka, że George Bush popełnił błąd. Zdestabilizowaliśmy Środkowy Wschód. Okłamano nas. Powiedziano nam, że jest tam broń masowego rażenia, a nie było jej tam, i oni o tym wiedzieli" - zarzucał Donald Trump. Warto się zatrzymać na chwilę przy tych zdaniach. Krytyka wojny w Iraku wciąż jest bardzo niepopularną narracją w Partii Republikańskiej i w sympatyzujących z nią mediach. Nikt wprost nie zarzuca administracji Busha celowego wprowadzania opinii publicznej w błąd i manipulowania danymi wywiadowczymi. Trump jest jedynym kandydatem tak otwarcie atakującym George'a W. Busha. Nic dziwnego, że na te słowa natychmiast zareagował Jeb Bush. "Mam już dość Baracka Obamy obwiniającego mojego brata o wszystkie swoje problemy. Natomiast obelgi Donalda Trumpa zupełnie mnie nie obchodzą. To jest dla niego sport. On się świetnie przy tym bawi. Ale w czasie gdy on robił reality show, mój brat zapewnił nam wszystkim bezpieczeństwo. I jestem z niego dumny" - oznajmił młodszy z braci Bushów. "Za jego prezydentury runęło World Trade Center. Pamiętaj o tym. To nie jest zapewnienie bezpieczeństwa" - ripostował Trump, a publiczność buczała. Gdy Jeb Bush ni stąd, ni zowąd, zaczął zachwycać się swoją mamą ("To najsilniejsza kobieta, jaką znam"), Trump kontrował: "Może to ona powinna startować zamiast ciebie". Większość Republikanów może sobie nie znosić Trumpa, jednak dopóki wewnątrzpartyjna opozycja będzie tak rozdrobniona i skłócona, dopóki samoistnie nie wyłoni się jeden silny konkurent, dopóty miliarder będzie na tym korzystał. Wystarczy, żeby wytrzymał na pierwszym miejscu do Superwtorku (1 marca głosować będzie kilkanaście stanów naraz) - wtedy może zyskać taką przewagę delegatów, że nominacji nie sposób będzie mu wyrwać. Tymczasem konkurenci Trumpa skaczą nie tylko jemu do gardła, ale i sobie nawzajem. W sobotę Marco Rubio i Ted Cruz, obaj mający rodziców z Kuby, kłócili się o to, który z nich jest bardziej antyimigrancki. Obaj deklarują, że z nielegalną imigracją będą walczyć z całych sił i wytykali sobie nawzajem rzekomą chęć ustępstw w kwestii polityki migracyjnej. W pewnym momencie Cruz zarzucił Rubio, że w hiszpańskojęzycznej telewizji miał poprzeć proimigranckie decyzje prezydenta Obamy. Rubio ripostował, że Cruz przecież i tak nie rozumie hiszpańskiego. Na co senator z Teksasu odpowiedział Rubio właśnie w tym języku. Poważna w założeniach debata zamieniła się w komedię. A w tym gatunku Donald Trump nie ma sobie równych.