Przypomnijmy, że trwają prawybory Partii Demokratycznej, które mają wyłonić kandydata tej partii w wyborach prezydenckich. Zwycięzca zmierzy się więc w listopadzie z Donaldem Trumpem w walce o Biały Dom. W prawyborach w Iowa i w New Hampshire najwięcej głosów zdobył 78-letni senator z Vermont, "demokratyczny socjalista" Bernie Sanders. Bardzo dobrze wypadł również młody burmistrz z Indiany - Pete Buttigieg. W sondażach ogólnokrajowych prowadzi i zwiększa przewagę Sanders. Niedawny faworyt wyścigu - były wiceprezydent Joe Biden - znalazł się w tarapatach. Aż tak słabych wyników (czwarte miejsce w Iowa i piąte w New Hampshire) nikt się nie spodziewał. W ostatnich dniach Bidena w niektórych sondażach wyprzedza już Michael Bloomberg - miliarder i były burmistrz Nowego Jorku, który prowadzi kampanię bez precedensu. Ósmy najbogatszy człowiek świata wydał na autopromocję ok. 400 milionów dolarów własnych pieniędzy. Do wyścigu włączył się na ostatnią chwilę i nie bierze udziału w pierwszych czterech głosowaniach - oprócz Iowa i New Hampshire, omija także Nevadę i Karolinę Południową. Całe swoje kampanijne wysiłki koncentruje na tzw. Superwtorku (3 marca), kiedy to zagłosuje naraz 15 stanów, w tym m.in. Kalifornia. O uznanie wyborców umiarkowanych, czy też "centrowych", z Bloombergiem, Bidenem i Buttigiegiem walczy również senator z Minnesoty, Amy Klobuchar. To trochę taki casting wśród centrystów na to, kto ostatecznie zostanie rywalem lewicowego Berniego Sandersa. I gdzieś na tle tych przepychanek rozgrywał się "dramat" Elizabeth Warren. Progresywna senator, profesor prawa, jeszcze wczesną jesienią była nawet traktowana jako faworytka do nominacji. Przegrała jednak pierwszą odsłonę walki o dominację na lewicy z Sandersem i nie zdołała przekonać wyborców centrowych, że to właśnie ona zjednoczy i pociągnie do przodu Partię Demokratyczną, wreszcie - że będzie najlepszą rywalką dla Donalda Trumpa. Czwarte miejsce w New Hampshire z jednocyfrowym wynikiem odebrano jako porażkę i potwierdzenie panowania Sandersa na lewym skrzydle demokratów. Artykuł w "New York Timesie", w którym przedstawiono strategię sztabu Warren aż do Superwtorku, a nawet czerwcowej konwencji krajowej, odebrano jako akt desperacji. Jako rozpaczliwe przekonywanie resztek zwolenników, że wszystko jest pod kontrolą, że jest plan, tylko proszę, przyślijcie trochę więcej pieniędzy na kampanię. W środę, 19 lutego, doszło jednak do debaty, która może nieco zmienić układ sił. "To był jeden z najlepszych występów w historii amerykańskich debat" - uważa komentator serwisu vox.com. Elizabeth Warren rozdawała w Las Vegas razy na lewo i prawo, uderzała szybko, celnie i przypomniała widzom o swoim największym atucie - intelekcie. Widać to było zwłaszcza wtedy, gdy postanowiła za jednym zamachem rozbroić plany na ochronę zdrowia wszystkich swoich konkurentów. "Burmistrz Buttigieg ma tylko slogan wymyślony przez swoich konsultantów i kartkę papieru z namiastką planu, który sprawiłby, że milionów Amerykanów nie byłoby stać na lekarza. To nie plan, to Power Point. Amy ma jeszcze mniej. Jej plan to notatka: 'tutaj wstaw swój plan'. Bernie zaczął dobrze. Ale zamiast otwierać się na pomoc z zewnątrz, jego sztab atakuje każdego, kto zadaje pytania o szczegóły, a na końcu jego doradcy stwierdzają: eee, i tak do tego nie dojdzie" - punktowała Warren, wzmacniając podjętą już dawno temu narrację, że to ona ma najbardziej precyzyjne, szczegółowe, a przy tym wciąż ambitne projekty. Najbardziej oberwało się Michaelowi Bloombergowi - wszak oligarcha próbujący "kupić sobie wybory" to wymarzony przeciwnik dla Warren, jak i Sandersa. "Startujemy przeciwko miliarderowi, który nazywa kobiety 'grubymi pindami' czy 'lesbijkami o twarzy konia'. Nie, nie mówię o Donaldzie Trumpie. Mówię o burmistrzu Bloombergu. Demokraci nie wygrają, wybierając kandydata ukrywającego zeznania podatkowe, prześladującego kobiety, wspierającego rasistowską politykę choćby w postaci 'stop and frisk'. Poprę każdego nominata Partii Demokratycznej, ale demokraci popełnią wielki błąd, wymieniając jednego aroganckiego miliardera (Donalda Trumpa - przyp. red.) na drugiego" - mówiła Warren. Kandydatka dociskała Bloomberga o kwestie molestowania seksualnego i ugód, które zawierał, a on nie potrafił się klarownie z tego wytłumaczyć. Bernie Sanders z kolei, podobnie jak Warren, przypomniał "stop and frisk" - politykę wspieraną przez Bloomberga, gdy był republikańskim burmistrzem Nowego Jorku. W myśl "stop and frisk" policjanci mieli prawo zatrzymać, przeszukać i przesłuchać dowolną osobę w poszukiwaniu broni i narkotyków. Skutek tego był taki, że bez żadnego powodu - jako z góry najbardziej podejrzanych - zatrzymywano młodych czarnoskórych mężczyzn. "Profilowanie rasowe" stało się oficjalną praktyką policji, za co dziś Bloomberg solennie przeprasza. Środowa debata pokazała, że setki milionów dolarów na kampanię to nie wszystko. Bloomberg, który nie brał udziału we wcześniejszych debatach, wypadł po prostu słabo, a nawet bardzo słabo. Przed atakami bronił się nieporadnie, widać też było, że charyzmą owszem, kipi, ale tylko w świetnie zmontowanych spotach telewizyjnych. Nie ma jeszcze sondaży ilustrujących, jakie będą efekty tej debaty. Warto przypomnieć, że Kamala Harris po tym, jak w czerwcu brawurowo rozprawiała się z Joe Bidenem, potrafiła zyskać nawet kilkanaście punktów. Jeśli podobny "comeback" nie stanie się teraz udziałem Elizabeth Warren, to z całą pewnością utraci swoją ostatnią szansę na nominację Partii Demokratycznej. Najbliższe prawybory odbędą się w sobotę, 22 lutego, w stanie Nevada. Faworytem jest Bernie Sanders.