AP podkreśla, że w czasie tragedii z udziałem Cessny 414 w domu, na który spadła maszyna, nikogo nie było. Ogień jednak rozprzestrzenił się na kolejny budynek, z którego uratowała się kobieta; nie odniosła obrażeń. Pożar ugaszono po kilku godzinach. AP nie pisze o żadnych ofiarach poza pilotem. Portal RMF FM podaje z kolei, że dom, na który spadła maszyna, należał do Polaków. Według śledczego Adama Gerhardta z Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) Cessna spadła nieopodal szkoły podstawowej, około godziny 11 czasu lokalnego (16 w Polsce). Gerhardt wyjaśnił agencji AP, że oczyszczenie budynku z pozostałości samolotu może zająć do trzech dni. Dodał, że w wyniku zdarzenia ucierpiał również trzeci dom. Według amerykańskich władz Cessna 414, na której pokładzie znajdował się jedynie pilot, wystartowała z Leesburg (w stanie Wirginia) około godziny 10 czasu miejscowego. Do lądowania miało dojść w porcie lotniczym Linden Airport, w stanie New Jersey - około 6,5 km od miejsca katastrofy; pilot jednak utracił nagle łączność z wieżą kontroli lotów - wyjaśnia śledczy z NTSB. Gerhardt dodał, że w chwili katastrofy panowało zachmurzenie i była mgła. AP podkreśla, że sporządzanie ostatecznego raportu NTSB w sprawie tragedii może potrwać nawet do dwóch lat. Dziennikarz radia RMF FM rozmawiał z Jerzym Kmiotkiem - Polakiem, którego dom został zniszczony. Paweł Żuchowski: To w Pana dom uderzyła maszyna. Na miejscu pracują służby. Czy mógł już pan tam podejść? Jerzy Kmiotek: Na razie nie mogliśmy nawet dojść do naszego domu, tego co po nim pozostało, tam wciąż się pali. Wiem, że przez dłuższy czas nie będziemy mogli tam podejść, bo w środku nadal jest samolot. Śledztwo wszczyna Federalna Administracja Lotnicza, która będzie pracować na miejscu. Tyle na razie wiemy. Niczego więcej nie możemy się dowiedzieć, na miejscu jest wiele służb. Nie pozwalają nam zbliżyć się do domu. Czy dom był ubezpieczony? - Mamy dobre ubezpieczenie. Poradzimy sobie jakoś. Teraz musimy kupić najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mamy nic poza tym w czym stoimy. Polonia już zaoferowała pomoc. Wiem, że są grupy ludzi gotowych przyjść Wam z pomocą. - Dziękujemy. Mamy ubezpieczenie. Jakoś damy sobie radę. Jest dookoła wiele potrzebujących osób, chorych, którzy bardziej potrzebują pomocy. My sobie jakoś poradzimy. Czy rozmawiał Pan już z przedstawicielami służb, które pracują na miejscu? - Z tego, co mi powiedziano - samolot wbił się w piwnicę mojego dwupiętrowego domu. Cały dom stanął w płomieniach. Dzięki Bogu, nikogo nie było w środku. Córka była w szkole, żona w pracy, ja też w pracy. Nikomu nic się nie stało. Paweł Żuchowski