Autorka komentuje najnowsze ostrzeżenie, wydane w niedzielę przez Departament Stanu, że "możliwe są ataki terrorystyczne w Europie". Wspomniano w nim tylko, że celem terrorystów mogą być "systemy transportu publicznego i inna infrastruktura turystyczna" oraz prywatne i publiczne instytucje związane z "interesami USA" na starym kontynencie. Applebaum zauważa, że ponieważ z komunikatu tego nie wynika bliżej, gdzie i kiedy może nastąpić atak, nie można nic zrobić, aby się przed nim uchronić. Nierealistyczne jest też oczekiwać, że turyści amerykańscy nie będą korzystać z metra, pociągów i samolotów w Europie. Zdaniem publicystki, która mieszka w Polsce (jest żoną ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego), ostrzeżenia tego rodzaju potrzebne są tylko samym ostrzegającym, czyli administracji USA. "Jeżeli coś się zdarzy, są wtedy kryci: uprzedzali nas wcześniej, więc nie będą krytykowani albo zmuszani do rezygnacji. A jeśli nic się nie zdarzy, i tak o tym zapomnimy" - pisze autorka. Podkreśla jednak, że ogólnikowe alarmistyczne ostrzeżenia są szkodliwe. "Z czasem tego rodzaju enigmatyczne ostrzeżenia wyręczają Al-Kaidę, strasząc ludzi bez powodu. Nie ruszając palcem, Osama bin Laden zakłóca nasze poczucie bezpieczeństwa" - pisze Applebaum. Co więcej - dodaje - ich inflacja usypia czujność i grozi, że z czasem ludzie nie będą reagować na alarmy o prawdziwym i bliskim niebezpieczeństwie.