Sankcje, które nałożono na Mińsk za łamanie praw pracowniczych, mają zacząć obowiązywać za sześć miesięcy. Jak tłumaczyła niedawno komisarz ds. stosunków zewnętrznych Benita Ferrero-Waldner, do tego czasu Białoruś może jeszcze przekonać Unię do wycofania sankcji, udowadniając, że nie łamie praw pracowniczych. Chodzi o wykluczenie Białorusi z Powszechnego Systemu Preferencji Handlowych (ang. GSP). System dotyczy przede wszystkim wartego około 400 mln euro rocznie handlu tekstyliami, surowcami i drewnem. Podjętą wcześniej przez ambasadorów państw UE decyzję, formalnie zatwierdzili w środę ministrowie rolnictwa państw , których posiedzenie trwa w Brukseli. Sankcjom, oprócz Polski do końca sprzeciwiała się też Litwa, wcześniej także Łotwa, argumentując, że uderzą one nie w reżim, lecz w zwykłych Białorusinów. Razem te kraje nie dysponowały wystarczającą liczbą głosów, by zablokować decyzję Unii. - Nie możemy przymykać oczu na poważne i powtarzające się przypadki łamania praw pracowniczych na Białorusi - argumentowali od dawna przedstawiciele Komisji Europejskiej, która była inicjatorką wprowadzenia sankcji. Odbierając nagrodę im. Andrieja Sacharowa, przywódca białoruskiej opozycji Alaksandr Milinkiewicz apelował 12 grudnia w Parlamencie Europejskim, by UE nie wprowadzała sankcji handlowych wobec Białorusi. - Sankcje ekonomiczne uderzą w zwykłych ludzi - mówił Milinkiewicz, przyznając jednak, że rozumie powody, dla których UE chce je nałożyć. Dotychczas tylko jeden kraj został ukarany wykluczeniem z GSP - w 1997 roku Birma. Białoruś będzie pierwszym krajem europejskim pozbawionym preferencji w handlu z UE.