Chodzi o osiągnięte w ubiegłym tygodniu w Deauville, we Francji, porozumienie między prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym i kanclerz Niemiec Angelą Merkel. W zamian za osłabienie sankcji dla niesubordynowanych państw strefy euro, Sarkozy zgodził się na postulat Merkel, by do 2013 roku zmienić traktat UE, wprowadzając do niego "stabilniejsze i trwalsze rozwiązania niż obecne mechanizmy walki z deficytami". Wprost ogłosili, że chodzi im o zawieszenie prawa głosu kraju, który "poważnie naruszy" zasady Unii Gospodarczo-Walutowej. Mają o tym rozmawiać przywódcy państw unijnych na szczycie w Brukseli, który określi zasady wzmocnienia dyscypliny budżetowej w UE. - Wszyscy, nawet realiści, rozumieją, że jest to kluczowa sprawa i widzę szansę na dobrą decyzję w czwartek. Jest to absolutnie możliwe - powiedział minister spraw zagranicznych Belgii Steven Vanackere w Luksemburgu, gdzie odbyło się w poniedziałek przygotowujące szczyt posiedzenie szefów dyplomacji "27". Relacjonując debatę ministrów Vanackere powiedział, że ministrowie przedstawili "różne punkty widzenia". Nieoficjalnie dyplomaci ujawnili, że największy opór stawiali przedstawiciele Holandii, Irlandii, Austrii, Czech i Luksemburga. Wielu ministrów opowiedziało się za szukaniem zmian "w ramach istniejącego porządku prawnego", bez potrzeby wymagającej jednomyślności zmiany traktatu, z czym łączy się ryzyko porażki przy ratyfikacji, zwłaszcza w krajach, które - jak Irlandia - mogłyby zechcieć zorganizować referendum w tej sprawie. Polska na razie nie opowiedziała się zdecydowanie po żadnej ze stron. - Jako przyszła prezydencja, na którą być może spadnie to zadanie (zmiany traktatu), nie wypowiadamy się w sprawie, czy powinniśmy zmieniać, czy nie. Myślę, że warto, by Polska zachowała dystans do problemu. Musimy zdawać sobie sprawę, że my będziemy tym krajem, który będzie tę pracę prowadził - powiedział minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz. Rząd niemiecki poparł w maju utworzenie specjalnego mechanizmu dla ratowania krajów strefy euro o wartości 750 mld euro, którego główny ciężar poniosłyby właśnie Niemcy. Mechanizm wygasa za trzy lata. Berlin domaga się zmiany traktatu, by stworzyć nowy, przy okazji narzucając krajowi drastyczny program naprawczy. Argumentuje, że niemiecki trybunał konstytucyjny może zakwestionować obecny mechanizm; wyrok spodziewany jest w przyszłym roku. Traktat z Lizbony nie zezwala bowiem wprost na ratowanie bankrutującego kraju przez partnerów. W tej sprawie, jak zapewniają źródła, "Berlin ma 100 procent poparcia innych państw". Znacznie mniejsze poparcie ma drugi postulat kanclerz Merkel, by wprowadzić do traktatu sankcje polityczne, polegające na zawieszaniu prawa głosu państwom ociągającym się z reformami. Merkel ma ten silny argument, że Niemcy znacznie lepiej radzą sobie w kryzysie niż inne kraje. - Najważniejsze, aby odpolitycznić całą dyskusję i znaleźć takie rozwiązanie, które nie sprawi wrażenia, że otwieramy spory instytucjonalne - podkreślił Vanackere. - Są różne metody, by zmienić traktat, niekoniecznie poprzez jego otwieranie - dodał, co może zostać zinterpretowane jako sugestia zastosowania specjalnej "uproszczonej metody rewizji", która nie wymagałaby powoływania Konwentu i angażowania Parlamentu Europejskiego. Jak przyznał inny dyplomata, "odbieranie głosu w Radzie jest zmianą na tyle dużą, że trudno, by mówić tu o kwestii czysto technicznej". Ewentualnie, jak rozważają dyplomaci, można też wprowadzić zmiany poprzez traktat akcesyjny np. Chorwacji. - Ryzykujemy, że spędzimy kolejne miesiące i lata koncentrując się na naszych problemach, po tym jak już 10 lat zajmowaliśmy się zmianą traktatu - powiedział szef luksemburskiej dyplomacji Jean Asselborn. Wielka Brytania już określiła swoje granice ewentualnej zmiany traktatu UE. - Nie poprzemy niczego, co pociąga za sobą transfer władzy z Westminsteru (brytyjskiego parlamentu) do Brukseli - powiedział rzecznik brytyjskiego rządu. Ostrożnie o kolejnej, wymagającej jednomyślności zmianie traktatu, wypowiadał się szef eurogrupy Jean-Claude Juncker, podkreślając trudności, jakie wystąpiły przy ratyfikacji Traktatu z Lizbony. Niemcy tłumaczą konieczność zmian traktatu przede wszystkim tym, że po kryzysie greckim należy skonsolidować fundamenty strefy euro. - Jeśli Europa nic nie zrobi, wpadniemy w przepaść - ostrzegł szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle.