- Dziękuję Bogu za to, że pomógł nam otworzyć nowy rozdział w życiu Ukrainy - oświadczył w niedzielę Wiktor Janukowycz. Według sześciu powyborczych badań, Janukowycz uzyskał od 48,7 proc. do 50,26 proc. głosów, zaś jego prozachodnia kontrkandydatka, premier Julia Tymoszenko dostała od 44,2 proc. do 45,6 proc. poparcia. - Julia Tymoszenko była godnym rywalem wyborczym, lecz po przegranej w drugiej turze wyborów prezydenckich powinna odejść ze stanowiska premiera Ukrainy - uważa jej kontrkandydat Wiktor Janukowycz. - Julia Wołodymyriwna powinna przygotować się do dymisji. Ona doskonale to rozumie. Myślę, że usłyszy taką propozycję - oświadczył Janukowycz. "Każdy głos jest ważny" - Na mówienie o ostatecznych wynikach drugiej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie jest jeszcze za wcześnie. Poczekajmy na oficjalne orzeczenie Centralnej Komisji Wyborczej - tak skomentował wyniki exit polls Ołeksandr Turczynow, szef sztabu wyborczego Tymoszenko. Jego szefowa, która wystąpiła przed prasą kilkadziesiąt minut później, także uznała, że ogłoszone wyniki sondaży powyborczych "to tylko socjologia". Zwróciła się przy tym do swych zwolenników w komisjach wyborczych, by obecnie pilnie przyglądali się liczeniu głosów. - Walczcie o każdy protokół, o każdy głos, bo nawet jeden głos może rozstrzygnąć o losie Ukrainy - oświadczyła. Według Tymoszenko, jej kontrkandydat nie powinien przedwcześnie cieszyć się ze zwycięstwa. Czy Tymoszenko uzna porażkę? - Nasz kraj pamięta czasy, gdy nie tylko ogłaszano, że ktoś został prezydentem, ale i mu gratulowano, lecz potem los układał się inaczej - podkreśliła, przypominając o gratulacjach, które Janukowycz jako zwycięzca w drugiej turze wyborów w 2004 r. otrzymał od ówczesnego prezydenta Rosji, Władimira Putina. Na Ukrainie wybuchły wtedy masowe protesty spowodowane fałszerstwami wyborczymi ze strony sztabu Janukowycza, wskutek których druga tura wyborów została powtórzona. Ostateczne zwycięstwo odniósł w wyborach ówczesny kandydat opozycji, ustępujący dziś prezydent Wiktor Juszczenko. Wydarzenia te znane są jako pomarańczowa rewolucja. - Julia Tymoszenko powinna przyznać, że poniosła porażkę w starciu wyborczym z Wiktorem Janukowyczem - oświadczył tymczasem w niedzielę wieczorem przedstawiciel sztabu wyborczego Janukowycza, Borys Kolesnikow. Uznanie porażki "przez kandydata, który przegrał, będzie pierwszym krokiem, który udowodni, iż jest on politykiem europejskim, ponieważ uznanie wyniku wyborów jest normą europejską" - powiedział Kolesnikow. Eksperci oczekują walki Mała różnica w poparciu dla kandydatów na prezydenta Ukrainy oznacza, że z lokali wyborczych walka o ostateczny wynik wyborów przeniesie się do sądów, a może nawet na ulice - komentują na gorąco ukraińscy politolodzy. - Chciałbym, by i jedna i druga strona wstrzymała się z ogłaszaniem zwycięstwa aż do opublikowania oficjalnych wyników wyborów i by przegrany pogratulował zwycięzcy, wiem jednak, że tak się na Ukrainie nie stanie - powiedział politolog Kost Bondarenko. Ekspert oczekuje, że na Ukrainie dojdzie do zaostrzenia sytuacji wokół wyniku wyborczego. - Wynik wyborów będzie przedmiotem batalii sądowej, wątpię jednak, by strony zdecydowały się na jakieś bardziej radykalne działania, takie jak wyprowadzenie zwolenników na ulice - podkreślił. Antin Borkowski, politolog ze Lwowa nie wyklucza tymczasem, że konflikt może wylać się poza sądy i sztaby wyborcze. - Julia Tymoszenko uczyni wszystko, by przeciągnąć wynik wyborów na swoją stronę - oświadczył.