Ich ultimatum upłynęło o godz. 16 czasu polskiego; domagali się 4,2 miliona euro. Władze zapewniają, że nie przekazały zamachowcom żadnych pieniędzy. Milicja nie ustaliła dotychczas ich tożsamości. W związku z wydarzeniami w Makiejewce prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz skrócił wizytę w Japonii i wraca do Kijowa. Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Wałerij Choroszkowski oświadczył tymczasem, że śledztwo traktuje tę sprawę jako akt terroru. Powiedział też, że władze w pełni kontrolują sytuację w mieście, a życie i zdrowie jego mieszkańców nie jest zagrożone. Ulice Makiejewki patrolowane są przez żołnierzy wojsk MSW. Choroszkowski podkreślił jednocześnie, że - zdaniem jego służb - organizatorzy zamachów działali wyłącznie z pobudek finansowych. Dwa ładunki wybuchowe zdetonowano w 400-tysięcznej Makiejewce w obwodzie donieckim w czwartek wczesnym rankiem. W wyniku eksplozji nikt nie ucierpiał. Ładunki podłożono w siedzibie przedsiębiorstwa górniczego "Makijiwwuhilla", w którym uszkodzone są ściany zewnętrzne i wybite szyby. Do drugiego wybuchu doszło w centrum handlowym "Golden Plaza". Według milicji na miejscu jednej z eksplozji znaleziono kopertę z listem, w którym domniemani organizatorzy zamachów napisali, że domagają się pieniędzy. "Jesteśmy grupą osób, które nie posiadają rodzin i nie mają nic do stracenia. Ta władza nas wykończyła. Domagamy się 4,2 mln euro w banknotach po 500 euro, w przeciwnym razie dojdzie do kolejnych pięciu wybuchów" - czytamy. Zamachowcy oznajmili, że poranne eksplozje miały dowieść, iż ich ostrzeżenia są poważne, oraz poinformowali, że pięć kolejnych ładunków podłożono w dużych skupiskach ludzi. Serhij Lowoczkin, szef administracji prezydenta Janukowycza, wykluczył wcześniej w rozmowie z dziennikarzami, by wydarzenia w Makiejewce miały podłoże polityczne. Przyznał przy tym, że z podobną sytuacją ukraińskie władze stykają się po raz pierwszy.