Według działaczy polskich organizacji pozarządowych, które niosą tam pomoc, liczba potrzebujących jej osób wzrasta z dnia na dzień, a państwo ukraińskie - z różnych względów - nie radzi sobie z tym problemem. "Katastrofa tylko się pogłębia. Liczba uchodźców rośnie. Organizacji humanitarnych, które odpowiadają na potrzeby tych ludzi jest niewiele, a władze Ukrainy w niewystarczającym stopniu wywiązują się ze swoich obowiązków" - powiedział PAP Łukasz Skoczylas, koordynator pomocy Polskiej Akcji Humanitarnej (PAH), który znajduje się w Kramatorsku w obwodzie donieckim. To 170-tysięczne miasto położone jest ok. 70 kilometrów od przemieszczającej się linii frontu między oddziałami ukraińskimi a rebeliantami. Uciekinierzy z separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej oraz z miejscowości, będących formalnie pod kontrolą Ukrainy, lecz często ostrzeliwanych, trafiają w pierwszej kolejności właśnie do Kramatorska. Przyjeżdżają zazwyczaj bez żadnego dobytku, z jedną walizką. Na pomoc i na oficjalny status uchodźcy mogą jednak liczyć tylko wtedy, gdy zameldowani są na ziemiach, opanowanych przez separatystów. "Tak skonstruowane jest ukraińskie prawo. Dziś mieszkańcy słynnego już Debalcewego, o które wciąż trwają walki, nie mogą otrzymać statusu uchodźcy, gdyż miasto to oficjalnie znajduje się pod kontrolą Ukraińców. Ci ludzie po prostu próbują ratować swoje życie i nie uzyskują pomocy, która pozwoliłaby im przetrwać choćby jakieś kilka dni" - podkreśla Skoczylas. W tej sytuacji PAH organizuje potrzebującym najważniejszą pomoc: przekazuje leki, paczki żywnościowe i odżywki dla dzieci. "Potrzebne jest wszystko: od jedzenia i odzieży po miejsca do spania. Ci ludzie stracili pracę, mieszkania, często nie mają żadnych środków do życia, są w rozpaczliwej sytuacji" - mówi. W Kramatorsku znajduje się tylko jedno centrum dla uchodźców i prowadzi je - jak podkreśla Skoczylas - nie państwo ukraińskie, lecz Kościół protestancki. Może ono przyjąć około 130 osób i w chwili obecnej coraz bardziej się zapełnia. Uciekinierzy, którzy do niego nie trafią, a nie mają tutaj krewnych czy znajomych, są zmuszeni do szukania mieszkania, lub choć pokoju do wynajęcia. "Sytuacja rozwija się tak dynamicznie, że i z tym wynajmem jest trudno. Ludzie starają się znaleźć jakieś lokum, ale często nie mają na nie pieniędzy. Bywa tak, że ktoś z mieszkańców Kramatorska zaoferuje nocleg na dzień czy dwa, ale to nie rozwiązuje problemu" - zaznacza wysłannik PAH. Opinię o pogłębiającym się dramacie uchodźców z Donbasu podziela Rafał Farbisz, szef misji Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) na Ukrainie, które we współpracy z polskim MSZ przygotowało obóz dla uchodźców "Romaszka" pod Charkowem. Może on docelowo przyjąć ok. 400 osób, jednak nie wszystkie pomieszczenia są już gotowe do zamieszkania, przez co obóz daje na razie schronienie 320 ludziom. "Sytuacja w uchodźcami pogorszyła się w połowie stycznia, gdy zaostrzyły się walki na froncie. Ich liczba drastycznie wzrosła. W obozie +Romaszka+ praktycznie brakuje już miejsc" - mówi Farbisz PAP. Życie w oddalonym od strefy walk Charkowie jest znacznie bardziej spokojne, niż w przyfrontowym Kramatorsku, jednak problemy przesiedleńców nie są tutaj mniejsze. "Ludzie trafiają do nas w stanie rozsypki psychicznej, pozostawiając za sobą całe dotychczasowe życie, mienie, a nawet i rodziny, bo nie wszyscy mogli wyjechać; część tych, którzy zostali mówi, że jest za stara na wyjazd, część twierdzi, że nie ma już nic do stracenia" - relacjonuje Farbisz. "Ci ludzie przyjeżdżają z terenów objętych działaniami wojennymi. To nie jest tak, że tam sobie ktoś sporadycznie postrzela. To jest prawdziwa wojna. Przychodzą do nas ze swoimi historiami, opowiadają o matce, która wyszła z dzieckiem do studni po wodę i nie wróciła do domu, bo zostały po nich tylko strzępy ciał. Prawie każdy z nich miał do czynienia z prawdziwą śmiercią" - dodaje Farbisz. Szef misji PCPM na Ukrainie zaznacza, że w liczącym ponad 1,4 mln mieszkańców Charkowie może znajdować się nawet 120 tysięcy uchodźców i nie ukrywa, że ich największą bolączką jest znalezienie dachu nad głową. "Od początku konfliktu ceny wynajmu mieszkań w Charkowie wzrosły dwukrotnie. Zrobiła się pewnego rodzaju koniunktura i część ludzi na tym korzysta. Mieszkanie jednopokojowe kosztuje od 3 tysięcy hrywien miesięcznie, dwupokojowe to koszt ok. 4,5 tysiąca hrywien" - przekazał Farbisz. W styczniu płaca minimalna na Ukrainie wyniosła niewiele ponad 1,1 tys. hrywien. 1 dolar kosztuje obecnie na Ukrainie ok. 25 hrywien. W ubiegłym tygodniu ONZ ogłosiła, że zacięte walki w centrum obwodu donieckiego sprawiły, że ruszyła stamtąd nowa fala uciekinierów. Według danych ONZ działania wojenne na Ukrainie zmusiły już do ucieczki z miejsc zamieszkania blisko milion ludzi. Według danych zgromadzonych przez obserwatorów różnych organizacji praw człowieka działających na Ukrainie od połowy kwietnia 2014 roku, tj. od chwili wybuchu konfliktu zbrojnego, zginęło w tym kraju co najmniej 5300 osób. Z Kijowa Jarosław Junko