Na Ukrainie trwa akcja terrorystyczna, w którą zgodnie z dekretem pełniącego obowiązki prezydenta Ołeksandra Turczynowa, ma być zaangażowane wojsko. - Jesteśmy w patriotycznym nastroju. Pozostajemy na swoich stanowiskach. Ludzie nie tylko nie odchodzą, ale przychodzi ich coraz więcej. Nikt nie ma zamiaru się poddawać. Wyspowiadaliśmy się. Nie ma dla nas odwrotu - powiedział agencji Interfax-Ukraina Aleksiej Czmułenko, przedstawiony jako "członek rady koordynacyjnej obwodu ługańskiego". W Ługańsku separatyści kontrolują siedzibę Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Czmułenko oświadczył, że przeciwnicy władz w Kijowie dysponują wystarczającymi środkami dla odbicia ewentualnego ataku. - Oczywiście, że oczekujemy prowokacji. Będzie ich pewnie coraz więcej, ale sądzę, że nie będzie czystki ani w Słowiańsku, ani w Ługańsku. Przecież popiera nas większość zastępców dowódców posterunków miejskich milicji. Są to ludzie miejscowi, nieprzysłani z Kijowa, jak sami dowódcy - powiedział separatysta. Według mediów siły prorosyjskie nie zamierzają się także poddawać w Słowiańsku na północy obwodu donieckiego, gdzie w niedzielę Służba Bezpieczeństwa Ukrainy przeprowadziła akcję antyterrorystyczną. Stacja telewizyjna "1+1" podała, że w jej wyniku zginęły cztery osoby, m.in. dwaj oficerowie SBU. Portale internetowe piszą, że akcja przeciwko terrorystom w Słowiańsku została wstrzymana, gdyż antyterroryści nie zdecydowali się na wkroczenie do miasta w związku z brakiem ciężkiego sprzętu, który mógłby zabezpieczyć ich działania. Władze Ukrainy oskarżają o kierowanie wydarzeniami na wschodzie kraju służby specjalne Federacji Rosyjskiej. Ultimatum na złożenie broni przez separatystów minęło o godz. 9 rano (8 czasu polskiego). Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wałentyn Naływajczenko ostrzegł, że jeśli podczas operacji przeciwko terrorystom użyją oni wobec przedstawicieli ukraińskich władz, zostaną zlikwidowani.